Ten, by użyć słów Graftona, "linoskoczek autokreacji" walczył z demonami depresji. Mówił, że wiosna i jesień wpędzają go w melancholię, gdyż patrząc na obfitość kwiatów i owoców, czuje, jak mało stworzył w życiu. "Battista - zwracał się do siebie - teraz twoja kolej obiecać ludzkości jakieś owoce". Również Leonarda prześladowało poczucie niespełnienia, będące negatywną stroną renesansowej ekspansywności. Jeśli możliwości jest nieskończenie wiele, ich spełnienie może być co najwyżej cząstkowe."
Leonardo da Vinci Lot wyobraźni, Charles Nicholl
Współcześnie rolę renesansu w dziedzinie ekspansywności spełnia doskonale Internet i też można się przygnębić nawet nie będąc Leonardem, że jest tyle możliwości a czasu cały czas jest tyle samo a nawet jakby mniej. Pierwsze dwa miesiące mojej wolności od etatu spędziłam w lekkim nadmiarze planów i chęci oraz zainteresowań.
A potem przemyślałam wszystko i ustaliłam, że nie muszę przerobić kilometrów moich włóczek w tydzień, nie muszę spruć nienoszonych swetrów i zrobić z nich noszone w drugi tydzień, nie muszę od razu wyhaftować trzech obrazków (taaak, bardzo nabrałam chęci na haft krzyżykowy po tym jak przywiozłam kilkanaście haftowanych poduszek z mieszkania po teściowej, no i moje babcia ze strony taty pięknie haftowała), które dostałam pod choinkę, nie muszę zrobić w minutę albumu fotograficznego i nie przeczytam wszystkich swoich nieprzeczytanych książek w miesiąc.
Wzięłam głęboki oddech, pocieszyłam się, że nie jestem Leonardem, cała ludzkość na mnie nie czeka i mogę sobie uprawiać swoje liczne hobby powoli, przyjemnie i niespiesznie. Postanowiłam też do gatunku hobby wliczyć gotowanie smacznych, oryginalnych i pożywnych obiadów (skoro jestem uwolniona od etatu), ale na razie się to nie udało i dalej je gotuję z niechęcią. Pooddychawszy głęboko, pocieszywszy się i zmotywowawszy, wyszłam ze stuporu i melancholii. W pierwszym kroku skończyłam legginsy. Moja babcia ze strony mamy na widok mało porywających wełnianych reform albo peerelowskiego paltota zawsze mówiła - najważniejsze, że ciepłe. Tak jakoś mi się to skojarzyło, kiedy spojrzałam na moje świeżo wydziergane milionami oczek legginsy:
Zestaw kolorów jest nieco ponury, włóczka bardzo gryząca, ale legginsy są naprawdę ciepłe, a spod sukienki wystaje mi tylko część bordowa, która nie jest najgorsza. Na pocieszenie przyszyłam sobie guzik dla zorientowania przodu (wiadomo, że najgorzej zawsze odróżnić przód od tyłu)
i wciągnęłam gumkę. Legginsy są mniej więcej na temperaturę poniżej 10 stopni Celsjusza, ale i tak chodzą mi po głowie kolejne, może z bardziej wyrafinowanej wełny i w warkocze, Nadmiar nadmiarem, ale nie ma co we wszystkim się ograniczać. Zaraz po przyszyciu guzika, zaczęłam planować morze malutkich skarpetek i wyrafinowanych sweterków i wtedy nagle okazało się, że wnuczka wyrosła ze swojego kocyka. Powstało zapotrzebowanie na nowe kocyki - tym razem prawie pełnowymiarowe i dwa, bo przecież jest wnuczka i wnuczek. Ucieszyłam się, że wreszcie może uda mi się wyrobić wszystkie zapasy Merino
którego od kilka lat w ogóle nie ubywa, mimo że zrobiłam z niego kocyk w warkocze, koc w kwiatki, sweter w cegiełki i pięć czapek. Trudno przewidzieć na tym etapie, mam dopiero 30 centymetrów pierwszego, robię wzorem tkanym, który jest bardzo włóczkożerny, więc nie wiem, liczę się z koniecznością dokupienia kolorów. Naprawdę, nie wiem co to Merino w sobie ma - jakieś tajemne moce pączkowania chyba.
Na zdjęciu widać drut z zestawu Mindful, co się wiąże z moim przejściem na emeryturę, otóż bowiem miałam takie szczęście, że zostałam obdarowana zarówno od kolegów i koleżanek jak i osobno od zarządu. Zarząd w swojej dobroci obdarował mnie kuponami na książki oraz hojną premią. No i pomyślałam sobie, że warto właściwie zamiast trzymać premię na kupce kupić sobie coś, co będzie miłe i wdzięczne. No i pomyślałam, że nie mam zestawu drutów, bo nigdy nie ośmieliłam się wydać tylu pieniędzy naraz na hobby. Oczywiście, jak to z takimi oszczędnościami bywa, są one złudne, bo i tak wydałam dużo więcej na pojedyncze druty niż gdybym na początku drogi dziewiarskiej zacisnęła zęby, przebolała duży wydatek i kupiła zestaw. No i jak nie teraz to kiedy. Nasłuchałam się zachwytów nad obrotowymi żyłkami, nad schludnym przechowywaniem, nad wygodą, więc zamknęłam oczy i podjęłam decyzję. Kupiłam dwa zestawy, bo jak prezent od zarządu, to nie ma co skąpić.
Dorzuciłam też automatyczną miarkę (czyli centymetr krawiecki) i naprawdę, warto było - ile zaoszczędzę godzin unikając żmudnego zwijania to trudno sobie nawet wyobrazić.
Do zestawu dołączone są milusie gadżeciki, w tym nożyczki idealne na podróż, bo składane
Powiem tak - rzeczywiście obrotowe żyłki to rewelacja. Wymiana drutów bajecznie prosta, już nie muszę grzebać za każdą zmianą rozmiaru w moim kłębowisku. Kłębowisko miałam niby uporządkowane i zorganizowane, ale uniknąć rozplątywania się nie udało do końca. Zestaw króciutkich drutów kupiłam głównie ze względu na etui, bo moje króciutkie tam się zmieściły też (na zdjęciu widać jeden z czerwoną żyłką). I kiedy tak patrzyłam na te zestawy i patrzyłam, to pomyślałam, że będę jeszcze korzystać ze starych swoich drutów, które też fajne są i drewniane niektóre, a niektóre kolorowe i są do czapek i do rękawów, ale że już nie chcę wyplątywać ich ze spinek i wydłubywać z plastikowych etui.