"Szafa, z której wyjęto drzwi, miała trzy półki pełne książek, a wśród nich foliały potężnych rozmiarów - zbiór, jakiego Dolph nigdy dotychczas nie widział. Ponieważ jednak księgozbiór doktora nie zajmował całej szafy, jego skrzętna gospodyni zastawiła resztę słoikami pikli i marynatów, po pokoju zaś wśród groźnych narzędzi sztuki lekarskiej rozwiesiła sznurki papryki i pękatych ogórków, przechowywanych na nasiona(...). Biblioteka doktora była przedmiotem zachwytu i podziwu całego sąsiedztwa, mógłbym nawet powiedzieć, całego miasta. Zacni obywatele patrzyli z szacunkiem na człowieka, który przeczytał aż trzy półki książek, z czego niektóre były wielkie jak Biblia familijna.
Rip van Winkle i inne opowiadania, Washington Irving
Na fali powrotów do lektur czytanych w latach dziecięcych oraz poznawania lektur w tych latach ominiętych przyniosłam z biblioteki Ripa van Winkle. Nie czytałam nigdy (chyba), a słyszałam ostatnio dosyć często, że spał w lesie, wrócił po dwudziestu latach i że to było takie tajemnicze i nawet chyba opera jest, skoro więc grzbiet rzucił mi się w oczy, uznałam że wezmę, chociaż stos biblioteczny miałam już duży. Przejrzę tylko o co chodzi z tym spaniem i już. Oddam. Dużo czasu mi to nie zajmie.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie mogę tej książki tylko przejrzeć. Cała była śliczna poprzez styl, humor, żaglowce, opisy (dużo lepsze od opisów w Nad Niemnem i nie nudnych wcale), intrygującą fabułę, poprzez trudne słowa, takie jak adalantado czy speranda, aż po duchy, ale od razu powiem, że duchy były potraktowane z nieco ironicznym dystansem, więc wcale nie były straszne.
Straszne były tylko kobiety (ale starsze, młodsze na ogół słodkie i powabne) i biedni bohaterowie jak jeden mąż siedzieli wszyscy pod damskimi pantoflami. Zresztą między innymi z tego powodu wziął się ten dwudziestoletni sen w lesie. Do końca też nie można wierzyć autorowi w kwestii robótek na drutach, ponieważ twierdził, że gospodyni robiła na drutach a mała służąca pilnie nawlekała jej nitkę. No, nie jestem przekonana. W każdym razie, zdarza się nieraz, że czytamy książkę i odczuwamy wręcz fizyczne zadowolenie i przekonanie, że jesteśmy w dobrym miejscu i w dobrym czasie i to był właśnie taki przypadek. Czasem więc warto zajrzeć do czegoś, co nie budzi żadnej sperandy.
Dobrze rokuje za to mój lniany cardigan, którego plisa jest na ukończeniu:
Te malownicze agrafeczki wzdłuż plisy, to mój genialny pomysł, który zapobiegł mojemu zagubieniu w dzianinie. Otóż, wstyd się trochę przyznać, ale mimo kilkunastu lat uporczywych treningów, mylą mi się kolumny, nigdy nie jestem pewna czy to już jest oczko brzegowe i ile było rzędów. Dlatego dobieranie oczek wzdłuż robótki zawsze stanowiło dla mnie męki i stresy, zwłaszcza przy ciemnej włóczce. Postanowiłam więc się nie męczyć i zakładać marker między oczko brzegowe i oczko niebrzegowe co osiem rzędów. W ten sposób nabranie na koniec oczek pod plisę było naprawdę proste.
Trochę będzie zabawy z ich wyjmowaniem, no i z chowaniem nitek, których w tym swetrze jest miliony do schowania. Ale co zrobić. Plisa może zresztą byłaby skończona, gdyby nie to, że wpadłam ostatnio w spiralę organizacji i journalowania.
Dawno temu zauważyłam, że nie umiem działać, kiedy mam niejasno określone zasady. Wystarczy, że nie było powiedziane czy projekt miał być po niemiecku czy po angielsku, a ja wpadałam w męki niezdecydowania, dwie strony zrobiłam po niemiecku, trzy po angielsku, potem w ogóle wszystko mi się myliło i przełączałam się na polski. W dodatku jasne zasady to nie wszystko, musiałam mieć wszystko zapisane, w przeciwnym razie w dokumentacji technicznej raz stycznik nazywałam stycznikiem mocy a raz stycznikiem prądowym. Czy jakoś podobnie. Teraz, kiedy nie zajmuję się już prądem, w mojej głowie ujawniły się pewne rezerwy neuronowe i zaczęłam mieć genialne pomysły dotyczące journalowania zwykłego, książkowego i kucharskiego. Tak, od wczoraj mam również zawierający tygodniowe menu journal kucharski, do którego opracowałam nawet algorytm (ja jednak chyba lubię algorytmy), w którym jest ściśle określona procedura działań. I tak na przykład, jeżeli w menu środowym pojawia się zupa ogórkowa, to ogórki trafiają na listę zakupów (na razie niezintegrowaną z journalem ale stanowiącą osobny bloczek - jest to przemyślane, ponieważ na listę zakupów trafia też proszek do prania, który w journalu kucharskim mógłby tylko spowodować zamieszanie), ale trafiają też w okienko Za dużo, ponieważ na ogół paczka ogórków to za dużo do zupy ogórkowej. Z okienka Za dużo z kolei wędrują owe niewykorzystane ogórki do menu środowego ale już jako składnik sałatki szwabskiej.
Zrobiłam sobie również grafik zadań domowych pozakucharskich (w sumie byłam zaskoczona, że mam tam tylko trzy dni obłożone, podczas gdy zazwyczaj wydaje mi się, że sprzątam, piorę i robię zakupy osiem dni w tygodniu), żeby w dzień sprzątania nie pojawiły się w menu gołąbki albo bigos, które to potrawy jako ekstremalnie czasochłonne z natury sprzątanie wykluczają.
Dla składników bardziej skomplikowanych niż ogórki kiszone opracowałam karty inspiracji i tak na przykład na karcie ze szpinakiem będę miała rozmaite sałatki oraz smoothie.
System wdrażam od jutra, na pewno podzielę się rezultatami, co prawda słyszałam o osobach, które działają bez systemu i kiedy zostaje im rukola, sypią jej dużo na kanapki, ja jednak nie jem dużo kanapek i jestem przekonana, że system sprawdzi się doskonale.
Zaczęłam też nowy journal codzienny, w którym wprowadziłam drastyczne zmiany - obdarłam go z ozdób albowiem mimo swojej piękności niewątpliwej był ciężki i nie zachęcał do częstego korzystania:
w nowym journalu mam więc tylko ozdoby własnej produkcji (inspirowana oczywiście Instagramem) i wszystko mam w ściśle określonym miejscu i w ściśle określonym kolorze
Napisy jak widać pomieszane językowo, ale to tylko dlatego, że wybieram język, w którym napis jest krótszy. Mam też okno na pogodę, bo pogoda jest ważna.
Wprowadziłam też usprawnienia w moim journalu książkowym, ponieważ i tak drukowałam do niego okładki i opisywałam książkę odręcznie,
wpadłam na pomysł, żeby okładkę drukować razem z informacjami o książce i z gwiazdkami, które wcześniej pracowicie rysowałam za pomocą szablonu.
Obiad dziś miałam na szczęście wczorajszy, ponieważ z racji tych usprawnień, innowacji i pomysłów organizacyjno - journalowych w ogóle nie miałam czasu, nie byłam też na spacerze, ale pogoda podobno była ładna. Za to od jutra, kiedy już wszystkie moje systemy zostaną wprowadzone w życie i zaczną działać, będę miała mnóstwo czasu, czterodaniowy obiad, sałatkę szwabską i skończoną plisę, czego sobie i Wam serdecznie życzę.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!
PS. Zakładkę zakładałam zakładką magnetyczną w śliczne lamy. Może lamy nie bardzo pasowały do tematu, ale stare, zakurzone książki z biblioteki lubię zakładać zakładką magnetyczną a zwłaszcza w lamy.