środa, 29 marca 2017

Zdrowo w lesie

Jakie to wszystko mądre - mówiła moja babcia, która uwielbiała obserwować przyrodę na żywo i w telewizji, a potem zadziwiała się nad nią filozoficznie.
Właśnie tak mądra jest przyroda w "Sekretnym życiu drzew" Petera Wohllebena.


Tak, zupełnie dla siebie niespodziewanie i niezamierzenie wyszłam z niszy czytelniczej - czytam bestseller. Bestseller został napisany przez niemieckiego leśnika, który drzewa pokochał nietypowo, bo z pomocą turystów. Zadziwiony ich zachwytami, (tu trzeba dodać, że turysta na ogół zachwyca się krzywym i malowniczym, w przeciwieństwie do leśnika, która zachwyca się prostym i dochodowym), rzucił na swoje rewiry świeże spojrzenie, dostrzegł w nich życie, sekrety, piękno, siłę, determinację, przebiegłość, cierpliwość, chwycił za pióro i wszystko opisał. Już za to można mu wybaczyć, że napisał bestseller, bo pewnie się nie spodziewał. Bestseller jest niebanalny, emocjonalny, bezpośredni i wciągający pomimo braku fabuły.

Okazuje się, że drzewa doskonale sobie radzą bez fabuły. Mają moc. Walczą ze słońcem i o słońce. Walczą z wichurami, z deszczami i suszami. Walczą z grzybami, sarnami i dzięciołami. Cierpią w miastach. Ustalają pory roku bez kalendarza, produkują swoje własne nawozy, trują własnych wrogów i dokarmiają własnych przyjaciół. Dezynfekują otoczenie, wytwarzają chmury, regulują temperaturę, komunikują się chemicznie i dokarmiają poprzez korzenie. Mają swój rytm liczony w setkach lat. Rodzą miliony, miliony nasionek po to, żeby znikoma ich część przezwyciężyła tarapaty i kontynuowała las.

Nie będzie to odkrywcze, ale muszę powiedzieć, że "Sekretne życie drzew" zmienia. Poszerza wiedzę, ale nie to jest najważniejsze. Bo jeżeli nawet z czasem zapomnimy ile liści ma drzewo liściaste i ile w tych liściach żyje stworzonek, jeśli pomyli nam się mech z hubą a dzięcioł z sarną, to nic nie szkodzi. I tak od tej pory będziemy patrzeć na drzewa inaczej. Wdzięcznie i czule pomyślimy nad jego dzielnością i siłą - jakie to wszystko mądre.
Czasem nawet mądrzejsze od nas. 

Tymczasem garniec z marcem dobiega końca, ostatnia marcowa środa z Maknetą - czytamy i dziergamy. Dziergam koc, ale mam niejasne wrażenie, że o tym chyba już wspominałam. Trzy chude motki na zdjęciu powyżej nie są ostatnimi motkami, zatem do drugiego brzegu jeszcze trochę. Ale jestem jak młody buczek - nie spieszę się. Poza niespieszeniem, odżywiam się niezdrowo własnoręcznie upieczonymi i nieudekorowanymi ciasteczkami:


  odżywiam się zdrowo zakupionymi własnoręcznie warzywami:


fotografuję się w dawno udzierganym sweterku (w odróżnienia od koca ma oba brzegi i jest skończony):


 Sweter na bazie Rosiny, zamiast liści jest ażurek i ma trochę węższy kołnierz. Robiłam z Bomull-Lin (bawełna i len), drutami nr 5, waży 572g.

A najlepiej na pocieszenie i bez pośpiechu jest kupić sobie książkę. I Książkę.


Minimalizm książkowy całkiem w lesie, koc w lesie, ale nawet trudno mieć o to pretencje, bo wiadomo, że w lesie jest fajnie. I zdrowo.
Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze (speszyłam się), dobrego dnia! :)

środa, 22 marca 2017

O demonach, kocach i Babilonach

"I chociaż góry te były wysokie i porośnięte straszliwymi krzewami, poszedłem naprzód"

I ja poszłam naprzód jako ten dzielny król babiloński. W "Życie codzienne Babilonu i Asyrii" Georgesa Contenau. I oczywiście w koc (bo dziś środa, czytamy i dziergamy z Maknetą).
Historia ma to do siebie, że z czasem wpada wszystko do niej niczym do głębokiego szybu, prasuje się tam, spłaszcza i tylko czasem jakiś król błyśnie koroną, jakaś wojna stuleciem, granice się ustalą i znowu zmienią, daty przeminą w pędzie. Dlatego tak lubię książki z dawnym życiem codziennym, bo w nich wieśniak ma czas iść na pole i na podwórko, wyhodować ptaka, co znosi jedno jajko dziennie i zawieźć go do Egiptu, ma czas pomalować ściany czerwoną farbą (od uroku a zwłaszcza od karaluchów), ozdobić dywan frędzlami, ma czas usiąść przy stole i z przyjaciółmi zjeść rybę, szarańczę albo kawał sera, ma czas się uczesać i ogolić oraz popatrzeć na księżyc (jak go widać akurat).

"Życie codzienne Babilonu i Asyrii" napisał Francuz, Francuzi, jak ogólnie wiadomo, nawet jeśli piszą o rosyjskim kawiorze, to zawsze na ogół piszą o Francji. Byłam więc na to przygotowana nawet w starożytnym Babilonie, ale i tak mnie zaskoczył wieśniak francuski na samym początku i Giełda paryska nieco później. W sumie autor był dzielny i skromny, zdecydowanie więcej jest tu Asyrii i Babilonu. Wstępnie Contenau zakreślił ramy czasowe, których dalej praktycznie wcale się nie trzymał, czasem stosował określeń "dawno i bardzo dawno temu", ale nie przeszkadzało mi to za bardzo, zwłaszcza jeżeli wzięłam pod uwagę bałagan,jaki mieli w chronologii sami Babilończycy i Asyryjczycy. Przecież i tak najważniejsze jest to, że palma miała bardzo wiele pożytków, król jako atrybut miał berło, broń i oganiaczkę od much, liczbą doskonałą było sześćdziesiąt, prawdziwego imienia nie należało zdradzać, żeby ktoś nie rzucił uroku, a na grobie należało napisać modlitwę w postaci zagadki albo krzyżówki, bo tylko wtedy przechodzień ją przeczytał z ciekawości i wprawił w moc i w czyn.

Nie wiem, czy byśmy teraz dogadali się z takim Babilończykiem, sprawia wrażenie dosyć obcego i zasklepionego w swoim świecie, obdzierał jeńców ze skóry i otaczał się straszną ilością demonów, ale zadziwia mnie i wzrusza fakt, że do dzisiaj wiążemy (w chwilach słabości) czerwone wstążeczki od uroku, godzinę dzielimy na sześćdziesiąt minut i w dalszym ciągu meteorologia ma trochę z magii i wróżbiarstwa. No i to on miał pierwszą bibliotekę z listami, bajkami i potopem. Na każdego, kto wyniósł z niej książkę, spadała bardzo nieprzyjemna klątwa.
Koc. Koc na początku dzierga się niezwykle żwawo i entuzjastycznie. Nie waży dużo i przybywa szybko. Potem długie tygodnie tkwi się niezmiennie w połowie. Aż wreszcie trzeba posadzić go na osobnym krzesełku. Nie nadaje się na robótkę podróżną. Nie wydaje się, żeby kiedyś się skończył. No ale przecież każdy koc ma dwa końce, więc i ten chyba też. Będzie miał i będzie lepszy niż najlepsze czyste masło. Idę więc naprzód. Gdzieniegdzie szare kotki w zielonych listkach i same listki bez kotków. Wiosna też idzie, nieunikniona.

Asyrię z Babilonem zakładałam idealną zakładką - w dalekim tle gotuje się obiad, w pierwszym planie siedzę przy stole, czytam o Asyrii i macham beztrosko nogami. W Asyrii Isztar ma złote lwy na granatowych frontonach świątyni.


Dziękuję bardzo za przemiłe komentarze i odwiedziny, dobrego dnia! :)

środa, 8 marca 2017

Przedwiosenne sentymenty

Wszystko się jakby zatrzymało i zwolniło. Koc w połowie (cały czas ma tylko dwa frędzle), wiosna w uwerturze (zielone prawie pączki na badylach, kotki i morze błota), sweterek za pasem, starożytny Babilon z Asyrią na sto dwudziestej stronie, a ja na przystanku, tuż obok kiosku Ruchu. Kiosk był zatrzymany z natury i za szybą miał "Przekrój".


 Kupiłam z sentymentu, bo dziś już praktycznie nie czytam gazet. Przekrój był w naszej rodzinie od początku, a nawet jeszcze wcześniej i chociaż pojawiał się zimą, jesienią czy wiosną, i chociaż były w nim Filutki, Kamyczki, Hemingway w grubym swetrze i kobiety w eleganckich szpilkach, to najbardziej kojarzy mi się z pewną słoneczną niedzielą, syrenką na pustej ulicy, filiżanką po kawie z fantazyjnie odłożoną łyżeczką i stroną z krzyżówką. No i moją mamą w białym kołnierzyku.


 Po prawej fragment okna do mojego pokoju, w którym byłam bardzo małą dziewczynką. Pokój miał żółte ściany w kolorowe kółka i półkę z książkami. Przy tym oknie czytałam wciąż i wciąż Kubusia Puchatka, doktora Dolittle jego papugą i prosięciem, Sierotkę Marysię z garem pełnym krupniku, Akademię pana Kleksa z łazienką sokiem malinowym płynącą. Wciąż i wciąż patrzyłam, jak dzieci wsadzają złą Babę Jagą do pieca, a łabędź przepływa płynnym ruchem lśniące leśne jezioro. Wciąż i wciąż, bo to właśnie jest przywilejem dzieciństwa, że czasu jest całe morza i oceany i można czytać tyle razy ile razy potrzeba, a wiadomo, że Kubusia Puchatka trzeba czytać wiele, wiele razy. Albo i więcej.

Przekroju niczym nie zakładałam, za to w sieci znalazłam zdjęcia moich starych książeczek, tak, tak, te dwa krasnale tańczyły w lewo i w prawo:


źródło: Podróż przez życie

Jadłam jabłka, powidła śliwkowe prosto ze słoika, landrynki z blaszanego pudełka. Dobrze czasem, niezbyt często, zatrzymać się na chwilę i spojrzeć trochę wstecz.

"A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można."
Nadzieja, Czesław Miłosz

Dziękuję wszystkim za odwiedziny i przemiłe komentarze. Dobrej środy (z Maknetą)!

czwartek, 2 marca 2017

Zapominanie z jedwabiem w tle

"Nigdy nie czytam książki, o której mam napisać. Tak łatwo się zasugerować."
Oskar Wilde
"Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?" Pierre Bayard

 
Ja przeczytałam. I to z trzech powodów - po pierwsze, nie jestem Oskarem Wildem. Po drugie, jest dziś środa (a właściwie czwartek), więc ogólnie dziergamy i czytamy z Maknetą. I po trzecie, nie przeczytałam tej książki, żeby o niej napisać, ale piszę o niej, ponieważ ją przeczytałam. 

Podobała mi się. Podobała mi się mimo iż autor jest okropnie bluźnierczy i przewrotny, stawia straszne tezy, a najgorsze w tym jest to, że ma rację i opiera się na faktach z życia wziętych (trochę też z literatury, ale tak prawdziwych, jakby z życia były). Fakty przy tym są bardzo przepiękne i bardzo błyskotliwie omówione. Jest na przykład przytoczony Michał z Montaigne, i Człowiek bez właściwości, i Hamlet, i Stracone złudzenia, i Dzień Świstaka (który to film obejrzałam zresztą natychmiast po skończeniu książki, tak jest pięknie opisany). Dużo też jest o zapominaniu i wtedy zwłaszcza jest o Michale z Montaigne.

"Wraz z Montaigne'em zadamy sobie pytanie, czy jeśli przeczytaliśmy książkę i zapomnieliśmy, a nawet zapomnieliśmy, że ją kiedykolwiek czytaliśmy, nadal możemy powiedzieć, że ją czytaliśmy.(...)
Już w trakcie lektury zaczynamy zapominać to, co przeczytaliśmy przed chwilą. Proces ten trwa nieprzerwanie aż do chwili, w której okazuje się, że wszystko wygląda tak, jakbyśmy danej książki nigdy nie czytali; stajemy się na nowo nie-czytelnikami, a przecież mogliśmy nimi pozostać od początku, gdybyśmy tylko działali bardziej świadomie."

"Czytanie jest przede wszystkim nie-czytaniem. Nawet gdy prawdziwy czytelnik, czyli taki, który czytaniu poświęca całe swoje życie, bierze do ręki książkę i otwiera ją, gestem tym maskuje zawsze gest przeciwny - równoczesny, w związku z czym umykający naszej uwadze. Ten gest odwrotny, mimowolny, to gest pominięcia i zamknięcia wszystkich innych książek, które przy innym ułożeniu losów świata mogłyby znaleźć się na miejscu tej szczęśliwie wybranej."


Trudno nawet powiedzieć, czy te konkluzje to żart, czy nie. I czy nie lepiej czasem być bibliotekarzem Musila (który z miłości do książek ich nie czytał, za to wszystko o nich wiedział ogólnie). W sumie to i tak nie ma dla mnie znaczenia. Jestem czytelnikiem z wyboru i z nałogu, będę czytać, choćbym miała wszystkie zapominać łącznie z tytułem. One i tak przeze mną przepłyną i osadzą swoje najbardziej żyzne cząsteczki.
""Nie tylko bowiem mieścimy w sobie te wewnętrzne biblioteki, lecz także jesteśmy nimi - jesteśmy tymi wszystkimi nagromadzonymi w nich książkami, które nas stopniowo stwarzały. Nie możemy się od nich bezboleśnie oddzielić."
Wszystkie cytaty z "Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?" Pierre'a Bayarda.

Książkę zakładałam oczywiście stosikiem książkowym, nie-czytaniu wbrew: 


W wolnych od czytania chwilach dziergam sweterek z jedwabiu (nie wygląda, może dlatego, że ma też merino):


Włóczka Kimono, druty numer 3, co jest miłą odmianą po  numerze 10 w kocu (koc się też dzierga w tle).

Dziękuję bardzo za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia!