niedziela, 12 marca 2023

Opakowanie czyli Journal

 


"Młoda dekoratorka i jej kierownik zjawiają się w swoich sklepach raz w miesiącu. Zdejmują z wystaw starą ekspozycję, następnie wykładają witrynę papierem w kolorowy deseń, a na uroczyste okazje - tapetą. On projektuje dekoracje, ona podaje szpilki do ich przymocowania. On rozkłada kartoniki z wypisanymi wcześniej własnoręcznie cenami towarów. Ona przynosi makarony, owsianki, proszki do prania, puszki i wszystko to, z czego można budować piramidy."

Opakowania czyli perfumowanie śledzia, Katarzyna Jasiołek

Te piramidy! Jaki to był szczyt dekoracyjnego wyrafinowania, zwłaszcza gdy były z bombonierek i czekolad. Podobnie jak niewzruszone butelki po mleku i śmietanie wypełnione solą. Dzieci grały w kapsle, a w puszkach po landrynkach przechowywało się guziki. W moim barku ( a właściwie barku rodziców) przez wiele lat na święta myłam zakurzone butelki po lepszych alkoholach i ponownie zalewałam świeżą wodą; szkoda było wyrzucić, wszystko co wtedy nie było szare i pakowe stanowiło śliczny element upiększający.

"To pewne, że żaden rodak nie pozbyłby się opisanych wyżej butelek po wypiciu zawartości - podobnie jak bohater Dziewczyn do wynajęcia (1972) Janusza Kondratiuka. W filmie pojawia się szczególna scena, w której bohaterki i ich absztyfikanci trafiają do mieszkania kelnera granego przez Zbigniewa Buczkowskiego. Po wychyleniu kieliszków okazuje się, że buteleczki wypełnia nie alkohol, lecz kolorowa woda, jednak bohaterka grana przez Ewę Szykulską broni tego pomysłu, mówiąc: Bardzo pomysłowe. Elegancko wygląda".

 Opakowania czyli perfumowanie śledzia, Katarzyna Jasiołek

Bardzo solidnie opracowana pozycja - mnóstwo, mnóstwo cudownych zdjęć z okropnymi opakowaniami przedmiotów, które oczywiście sama miałam, kupowałam i wyparłam z pamięci. Mnóstwo, mnóstwo cytatów z branżowych pism. Brak tektury, żyłek, folii aluminiowej, zła jakość barwników, niezamykające się słoiki, okropna blacha w konserwach i w tym świecie całkiem nieźli graficy, których projekty po wykonaniu nie przypominały samych siebie. 




Pełna emocji podróż w czasie. Nie wszystko jednak było złe wtedy, chociaż jeszcze o tym nie było wiadomo.

"Na łamach Opakowania z 1959 roku czytamy: Ziemniaki każda gospodyni kupuje co drugi, trzeci dzień, względnie raz w tygodniu większą ilość. Zakup ziemniaków związany jest ze specjalnym wybraniem się do odpowiedniego sklepu z koszem , siatką czy woreczkiem. Dokonanie zakupu bez uprzedniego zaopatrzenia się we własne opakowanie jest wręcz niemożliwe. Spojrzenie i odpowiedź sprzedawcy na prośbę o zważenie ziemniaków w torbę papierową jest tak wymowne, że największy optymista nie odważy się na powtórzenie tej prośby."

Opakowania czyli perfumowanie śledzia, Katarzyna Jasiołek

60 lat później z podobnym spojrzeniem można się spotkać na prośbę zapakowania ziemniaków do własnej siatki, a tylko najwięksi optymiści wierzą w pokonanie wszechobecnego plastiku. Zero waste miało się w PRLu (z musu ale zawsze) lepiej, za to kolory zdecydowanie miały się gorzej. W zeszycie można było najwyżej namalować kolorowy szlaczek, nic dziwnego w sumie, że trochę rekompensuję sobie te kolory teraz. Zeszyty. No, można powiedzieć, że wpadłam we własne sidła. Kiedy tak popatrzyłam na te swoje zeszyty, poczytałam o Waszych zeszytach i porozmawiałam z koleżanką o jej zeszytach, temat sam zaczął się drążyć i rozwijać. I niespodziewanie, ale jakże przyjemnie wypłynęłam z zeszytami na głębokie wody, co w dobie Internetu i Allegro jest banalnie proste. Po dwóch dniach mąk moralnych wyłączyłam temat zeszytów z Roku Bez Zakupów, nawet ma to swoje prawne uzasadnienie jako siła wyższa, na wszelki wypadek nie sprawdzałam zbyt dokładnie. Nie wdając się zatem w szczegóły (i wydatki też nie), założyłam sobie Reading Journal (czyli w języku szkolnym zeszyt lektur), chociaż na początku wydawało mi się, że to zupełnie nie dla mnie. 


Najpierw był chaos twórczy, piórnik, nowe kredki (bo musiałam mieć ponumerowane), nowy stoliczek (bo nie dało się na dłuższą metę na kolanach prowadzić Journala) no i naklejki, naklejki i ozdobne taśmy, bo muszą być, wiadomo. Stoliczek przydaje się nie tylko do Journala ale do kawy i lektur bieżących:


Po tygodniu (albo dwóch) ciężkiej pracy wyłonił się Journal


Najpierw strona tytułowa, a zaraz potem pojawił się problem co dalej, bo ja uwielbiam ozdoby w dużych ilościach, ale jednak lubię jak coś jest poza tym. I po kolejnych dwóch tygodniach masowego oglądania filmików o journalach, po niezliczonych naradach z koleżanką i nieprzespanych świtach mam w swoim Journalu jedno wyzwanie 52 książki w roku


Kiedyś mi się wydawało, że to wyzwanie jest banalnie proste, ale zaraz potem okazało się, że mam lata, w których przeczytałam tylko kilkanaście książek, więc nie wiem jakie mam szanse tego roku, na razie idę zgodnie z planem. Przeczytane książki zaznaczam kolorem według skali ocen i dzięki temu zobaczę sobie na koniec czy czytałam ładne książki czy nie. 

Do wyzwania założyłam dla czystej już przyjemności strony z półeczkami:


Drugim punktem w Journalu jest Książkowe Lotto i to już wymyśliłam sama w związku z moim stosikiem książek do przeczytania. Od wielu lat kupowałam więcej niż czytałam, zakupy rozparcelowywałam na półkach, nie spiętrzały się więc ani w stosiki ani w wyrzuty sumienia. Ukazały się dopiero czarno na białym w procesie katalogowania (podczas którego przy każdej pozycji zaznaczam czy jest przeczytana). Katalogowanie doprowadziłam mniej więcej do połowy i ujawniły się 174 książki nieprzeczytane. Ostatnio czytam praktycznie tylko swoje książki, ale polega to na tym, że wybieram te, na które mam chęć. Przeważnie mam chęć na coś lekkiego, chudego, albo po prostu na to co jest w zasięgu wzroku. I tak niektóre książki są od lat spychane na koniec kolejki. Lotto ma im dać szansę. 

Przefiltrowałam wszystkie swoje wielkie nieprzeczytane i wydrukowałam listę


Dwa dni myślałam co z nią zrobić i z pomocą koleżanki (która już też ma swój Reading Journal) ustaliłam dwa losowania - pierwsze losowanie na rok 2023. Przewidziałam dwie losowane książki miesięcznie, czyli 20 tytułów (bo już marzec jest). Wylosowane numery pomalowałam na żółto, wpisałam w tabelkę; drugie losowanie jest na każdy miesiąc, czyli co miesiąc będę losować dwa tytuły z żółtych. Niespodziewanie okazało się to być świetną zabawą. Jest ekscytacja, niepokój i radość, zupełnie jakby się dostało prezent. W marcowym Lotto wypadł Kundera i Prokopiusz, do losowania okazały się idealne moje numeryczne markery. Nie wiem, kiedy w naturalny sposób przeczytałabym Prokopiusza, a tu proszę - przeczytam w marcu. 


Kunderę już przeczytałam - nie bolało, a czekał na półce od 2007 roku (Sic!). 


Na początku wydał mi się zbyt intelektualny, niektóre fragmenty były dla mnie nużące, ale w większości czytałam zafascynowana trafnością i wnikliwością. I to pomimo, że najwięcej odwołań jest do Kafki. Aż nabrałam ochoty na przeczytanie Zamku, chociaż lata temu przerwałam lekturę po kilkunastu stronach, tak bardzo mnie przygnębiła. Jednym słowem świetne eseje o powieści, o tłumaczeniach, o muzyce, jest też cień totalitaryzmu i sobie pomyślałam, że Kundera jest świetnym pisarzem, który w tak niewielu słowach potrafił tak wiele powiedzieć. 

Po Lotto Książkowym  wymyśliłam też losowanie autora miesiąca, ale na razie nie opracowałam jeszcze metody postępowanie z pisarzem wylosowanym. 

Poza pracami kreatywnymi, poza czytaniem i niegotowaniem, robiłam oczywiście na drutach. Robiłam kocyki dla wnucząt, widać je trochę pod opakowaniami i robiłam zielony boxy z Safranu. Wszytskie trzy robótki długofalowe, żadna się więc nie kończy, co mnie już trochę frustruje, bo już jest marzec. No nic, może dobrnę z nimi do mety. Do dziergania puszczam sobie radiową Dwójkę albo angielskojęzyczne podcasty włóczkowe i po obejrzeniu milion razy jak dziewiarki stosują znaczniki do liczenia rzędów, postanowiłam spróbować. Bo do tej pory rzędy zapisywałam sobie w notesiku, albo zaznaczałam na liczniku. Ten system ma dwie wady - trzeba pamiętać i trzeba odłożyć druty, żeby wziąć ołówek czy licznik. Markery zapina się co któryś rząd i nie sposób pominąć rzędu, bo każdy rząd jest zrobiony niezależnie czy się o nim pamięta czy nie. Spróbowałam i bardzo jestem zadowolona jak uprościło mi się dzierganie. Musiałam tylko raz się skupić i wykoncypować, który rząd jest pierwszy i jak liczyć te oczka, które są na drutach. Sama się zdziwiłam, jak bardzo to jest proste i czemu miałam z tym problem przez tyle lat. No ale widać nawet do najprostszych rzeczy trzeba dojrzeć i jednym to przychodzi szybko a innym wręcz przeciwnie. 


Opakowania zaznaczałam przepisem z PRLu, a Kunderę Pragą oczywiście.



Niedługo wiosna, śniegi pewnie odpuszczą i zimno czego sobie i Wam serdecznie życzę. Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!