poniedziałek, 26 października 2020

Uroki po kawie

 "Jednak pewnego jesiennego dnia, parę lat temu, znalazłam się na tym promie razem z mężem, trojgiem dzieci i czwartym w drodze. Towarzyszyło nam pięć naszych psów. Zrezygnowaliśmy z życia w pięknej dzielnicy w Paryżu, znaleźliśmy dom w  Médoc i – voilà – prawie byliśmy na miejscu.

Jak to się stało, że znalazła się na tym promie jedynaczka z Hongkongu, urodzona w rodzinie znanej z wielkiej miłości do kotów, której  francuska matka rzadko kiedy przekraczała progi kuchni? Dokładnie nie wiem, ale wydaje mi się, że taki wiejski styl życia był czymś, czego pragnęłam od zawsze – z dużą, gwarną rodziną, mnóstwem psów i wielką kuchnią, w której spełniają się wszystkie moje kulinarne fantazje."

Apetyt na Francję, Mimi Thorisson

Przez wiele, wiele lat miałam w domu tylko jedną książkę kucharską. Była to Kuchnia polska, kultowa, jak to niedawno przeczytałam, książka PRL. Głowna jej rola polegała na staniu w określonym miejscu półki, przez wiele więc lat byłam przekonana, że książek kucharskich się nie kupuje, skoro już jedną się ma. Cały świat przepisów funkcjonował w kolejnych zeszytach, w stertach wyblakłych postrzępionych karteczek i chybotliwych stosików kucharskich magazynów i pocztówek.

Droga przez ten świat była trudna i wyboista, wiodła przez smażone śledzie solone, zasmażki z mąki ziemniaczanej, niejadalne knedle, surowe czulenty, przypalone naleśniki oraz rosoły o smaku wody lekko posolonej. W dalszym ciągu jednak książek kucharskich nie kupowałam. Jak to się stało, że tę kupiłam, mało tego, kupiłam i przeczytałam?

Nie wiem, może urzekł mnie tytuł, a może okładka, może fascynacja, że ktoś może porzucić Paryż, a może przeczułam, że mąż autorki jest fotografem. Jak by nie było, zakup okazał się bardzo udany. Książka jest podzielona na pory roku i ma bardzo słodkie wyklejki:


Na każdej stronie jest przepis, każdy przepis poprzedzony sympatycznymi opowiastkami z życia autorki, obok przepisu jest zdjęcie. No i te zdjęcia! Można się poczuć, jakby się było na farmie wśród winorośli i w galerii sztuk wśród obrazów. Wszystko w tych zdjęciach jest piękne - od pana rzeźnika, poprzez pokruszoną bagietkę aż do brudnych filiżanek.  




Nie wiem jakim cudem brudne filiżanki po kawie mogą mieć tyle uroku. Może dlatego, że są francuskie - wdzięczne i najlepsze na świecie (i tyko Belg by się z tą opinią nie zgodził, od Belga słyszałam kiedyś straszne kalumnie rzucane na kuchnię francuską). Oglądałam różyczki na porcelanowych talerzach, stareńkie szufladki na marchew, ceglane mury, powykręcane pędy winorośli i wpadałam w podziw i estetyczne ekscytacje. 

Oczywiście sama autorka jest też pełna wdzięku i śliczna. Jest też bardzo przekonująca, co prawda nie zamienię Zgierza na farmę w Bordeaux, ale bezpośrednio pod wpływem tej książki nakupiłam różnych gatunków cebul i mam też pełną ich miskę, jak Mimi. Bo kuchnia francuska stoi cebulą, masłem i czosnkiem. No i winem też, co jest równie przyjemne jak czosnek, a może nawet bardziej.

A same przepisy? No cóż, zgodnie z moimi zasadami, stoją na półce. Mogę jednak stwierdzić, że nie są udziwnione, nie wymagają nieziemskich składników i nieziemskich technologii oraz pokładów czasu i gdyby chcieć je wykorzystać, to można.  

Tak sobie uświadomiłam, że ostatnio odkryłam w sobie potrzebę otaczania się rzeczami ładnymi, estetycznymi i niesiona tą falą, kupiłam sobie zeszyt w bogato zdobionych okładkach i nie mieszkając, przeprowadziłam się do niego ze swoimi dziewiarskimi zapiskami.







Art journal to za dużo powiedziane, ale poza praktycznymi zupełnie zapiskami dotyczącymi rozmiaru drutów, mogę w niego wklejać zdjęcia, kawałki włóczki, różne sentymentalne karteczki i inne tym podobne. Bardzo jestem z niego zadowolona.

A skoro przy dzierganiu jestem, to udało mi się wydziergać szarą czapeczkę w amarylisy.


 Wzór według Dropsa White Amarylis, włóczka też Dropsa - Alaska - 100% wełna, bardzo miękka, włochata i ciepła. Mnie gryzie, ale na głowie to może.

Książkę zakładałam stosowną okładką, nie tak śliczną jak sama książka, ale też z jedzeniem.


Samych pysznych klafutisów, słońca jak najwięcej przed zimą, dobrych lektur i dobrego wina wszystkim Wam życzę (i sobie oczywiście też).

Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

PS. Muszę przyznać, że mój poniedziałkowy, zapracowany Muminek też urokliwie wygląda po porannej kawie. 

:)

środa, 14 października 2020

Wdzięki w ząbki

 "Gdzie znajduje się piękno? Czy w wielkich rzeczach, tak jak inne skazanych na śmierć, czy w maleńkich, umiejących bezpretensjonalnie wtopić klejnot nieskończoności w chwilę bieżącą?

       Rytuał parzenia i picia herbaty to dokładne powtarzanie tych samych gestów i tego samego smakowania, to osiągnięcie wrażeń prostych, autentycznych i wyrafinowanych, to licencja dana każdemu na stanie się arystokratą smaku tanim kosztem, ponieważ herbata jest napojem zarówno bogaczy, jak i biedaków, a rytuał jej parzenia ma tę niezwykłą zaletę, że wprowadza w absurdalność naszego życia odrobinę pogodnej harmonii. Owszem, wszechświat dąży do pustki, zgubione dusze opłakują piękną, otacza nas pospolitość.

Wypijmy więc filiżankę herbaty. Zapada cisza, słychać wiatr  wiejący na zewnątrz, jesienne liście szeleszczą i ulatują, kot śpi w ciepłym świetle. A czas z każdym łykiem szlachetnieje."

Elegancja jeża, Muriel Barbery


"Międzynarodowy bestseller!" na okładce, w dodatku zakończony wykrzyknikiem, łatwo może odstraszyć, ale zaryzykowałam, skuszona cytatem o mirabelce przeczytanym w "Smaku kwiatów pomarańczy". Czasem tak jest, że jeden cytat potrafi nas zachęcić do natychmiastowego kupna, więc kupiłam. Na początek ten nieszczęsny bestseller, ale potem było coraz lepiej. Na okładce kusząca ławeczka, autorka z wykształcenia jest filozofem, akcja toczy się w Paryżu, a obie bohaterki są w moim wieku. Jedna ma ponad pięćdziesiąt lat, więc prawie w moim faktycznym; druga dwanaście, więc w moim ulubionym, kiedy to wszystko jest uśmiechniętą obietnicą, może z wyjątkiem klasówki z matematyki.

Jedna z bohaterek jest dozorczynią w bogatym apartamentowcu, druga w nim mieszka, obie są bardzo inteligentne, obie tę inteligencję ukrywają i obie obserwują świat ze swojego ukrycia. Ich narracja toczy się równolegle - z czasem jednak tę równoległość zatraca. I wtedy to, co wydawało mi się luźnym zbiorem obserwacji życia codziennego, zachwytem nad literaturą, filmem, muzyką czy malarstwem, nagle stało się pasjonującą fabułą.

Książka ma w sobie paryski wdzięk, co prawda nie bardzo wiem na czym on polega, ale wszyscy o nim mówią, więc wydaje mi się, że to coś równie miłego jak ławeczka z bezpretensjonalnym widokiem na szare dachy Paryża i zamglony most nad Sekwaną. Prawdę mówiąc samego Paryża tu niewiele, więcej jest Japonii, ale nie poczułam się rozczarowana, ponieważ w Japonii też jest ładnie, a w japońskich filmach to już nadzwyczaj.

"Po krótkim zastanowieniu częściowo zrozumiałam tę nagłą radość, gdy Kakuro mówił o rosyjskich brzozach. Odczuwam to samo, gdy mowa o drzewach, wszystko jedno jakich: o lipie na podwórku fermy, o dębie za starą stodołą, o wielkich wiązach, których już nie ma, o pokrzywionych przez wiatr sosnach wzdłuż wietrznych wybrzeży itd. Ta umiejętność kochania drzew jest taka ludzka, jest w niej tyle nostalgii za naszymi pierwszymi olśnieniami, tyle siły płynącej z poczucia własnej nicości na łonie natury... tak, to właśnie to: odwołanie do drzew , do ich majestatycznej obojętności i do miłości, którą je darzymy, pokazuje nam jednocześnie, do jakiego stopnia jesteśmy śmiesznymi, szkaradnymi pasożytami, od których roi się na powierzchni ziemi, a jednocześnie sprawia, że jesteśmy godni żyć, ponieważ potrafimy rozpoznać piękno, które niczego nam nie zawdzięcza."

Elegancja jeża, Muriel Barbery

Tytułowa elegancja nie jest bez powodu, ale zapomniałam, więc może przeczytam tę książkę jeszcze raz, w sumie paryskiego wdzięku w kulturalnym otoczeniu nigdy nie jest wiele. A tymczasem skończyłam dziergać sweter w paseczki.


Pozostawił mnie w małej rozterce, ponieważ skończyła mi się granatowa włóczka, będąca tłem dla paseczków, robiłam więc dalej tło zielone. I teraz nie wiem, czy mi się podoba. Wolałabym jedno tło, ale to wymagałoby prucia połaci dzianiny i, co gorsza, zakupu nowych resztek. Siedzę w tej rozterce od kilku dni i z braku lepszego zajęcia, zabrałam się za wykańczanie, bo wykańczanie, jak wiadomo, jest ważne.

Odszukałam w tym celu w zasobnym internecie sposób na fikuśną pliskę:


Ząbki wychodzą w wyniku jednego rzędu narzutów naprzemiennych z dwoma oczkami razem. Schowałam też dziesięć nitek, czeka mnie jeszcze całe mrowie, bo jednak chowam je, nie będą luzem powiewać. W taką jesienną szarugę wietrzną jak dzisiejsza mogę się już w sweter owinąć powiewając w takt wiatru pozostałymi nitkami, więc z wykańczaniem mi się nie spieszy. Powoli powoli ale dokładnie, jak mówi pewne okropnie niemieckie przysłowie.


Książkę zakładałam magiczną zakładką, dzięki której przeczytałam ją od razu po przyjeździe z księgarni.


Żeby nie zalegała bez pożytków na półce, czego sobie i Wam życzę. Dziękuję za wizyty i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)

piątek, 9 października 2020

Piękno z pleśnią


„- O Matko Boska!   

- A jeden mój student, którego poprosiłam o zreperowanie okna w sypialni, zbladł, zachwiał się i omal nie zemdlał, gdy zobaczył, jak ta moja sypialnia wygląda. My jesteśmy teraz w tak zwanym gabinecie. Jest jeszcze pokój romantyczny, ale książki są również w kuchni i w łazience, nie mówiąc o przedpokoju. Ludzie mi mówią, że mam jakąś niesamowitą umiejętność upychania książek i papierów, a one są jak żywe rośliny, które się pną. Pracuję przy tym zapchanym małym stoliku, bo biurko już dawno zarosło. Przepraszam, czy pani aby nie kopie moich książek?”  

Książki i ludzie, Barbara Łopieńska

Właściwie mogłabym z tej książki wypisać wszystko, bo wszystko w niej jest piękne, i być prawie jak profesor Janion w pociągu:

„A kiedyś jechałam pociągiem na zajęcia do Gdańska i czytając po raz setny z rzędu Grażynę, żeby się przygotować do zajęć, trafiłam na ten cudowny opis: "Dyszała woda spod zielonych pleśni". Potoczyłam wzrokiem po siedzących w przedziale i resztkami sił powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć: proszę państwa, tu jest taki piękny fragment, ja go państwu przeczytam. Opowiadałam to potem mojej najbliższej przyjaciółce, Marii Żmigrodzkiej, i ona powiedziała: tak, to jest piękne do szaleństwa, ale dobrze, że tego nie objawiłaś w pociągu.”

Książki i ludzie, Barbara Łopieńska

Może więc jednak nie powinnam wypisywać? Ale co tam, nie jestem w pociągu i po to założyłam bloga, żeby dzielić się wodą spod zielonych pleśni, bo przecież może ktoś się z taką nie spotkał. A może się spotkał i zapomniał.

Zatem książki i ludzie oraz potwory też.

„Potwory mnie interesują. Już w dzieciństwie zafrapował mnie Człowiek śmiechu Victora Hugo. Potwór jest przeszkodą na tej naszej linearnej drodze postępu. Tak sobie idziemy prostą drogą, a tu potwór. No i właśnie. Co teraz robić? Czy go wyminąć, czy się przebijać przez niego? Co z nim zrobić w ogóle?

- A co Pani Profesor robi w takiej sytuacji?

- Myślę o niedogodnościach linearnej, prostolinijnej koncepcji życia”

Książki i ludzie, Barbara Łopieńska

Książka legendarna, bo wydana raz i potem już nie – praktycznie nie do kupienia. Przeczytałam ją kilkanaście lat temu i właściwie to był pierwszy impuls do mojego minimalizmu, wtedy jeszcze się w niczym nie ograniczyłam – ani w zasobach ani w zakupach, ale zrozumiałam, że mieszkanie szczelnie wypełnione książkami to nie mój typ mieszkania. Okazuje się, że książki można kochać niezależnie od ich liczby na stanie.

„Jerzy Turowicz: - Odkąd redaguję "Tygodnik Powszechny", dostaję dużo książek, ale oczywiście i kupowałem, i dalej kupuję. Wchodzę do księgarni po jakąś książkę i nawet jeśli jej nie znajduję, wychodzę z trzema innymi. Nasz przyrost naturalny to co najmniej jedna książka dziennie. Nie mam pojęcia, ile ich jest, ale chyba ze dwadzieścia tysięcy. Ten stos, czy raczej mur, to wydawnictwa Znaku, z ostatnich dwóch lat. Ale nie ma w mojej bibliotece jakiegoś porządku. To jest nie do zrobienia.”

„[Paweł Hertz] Nie udało mi się, żeby w ogóle nie mieć książek.

- No co Pan mówi?

- Mówię, jak jest. No, nie udało mi się nie mieć książek. A w gruncie rzeczy jest tylko kilka książek, które naprawdę mieć warto i które są potrzebne. Doświadczenie wojenne przywiodło mnie do przekonania, że cała ta wiedza książkowa jest mało przydatna. Z wyjątkiem kilku pozycji.

- Jakie to książki według Pana?

- Te, które mówią o rzeczywistej sytuacji człowieka - nie tej wymyślonej, ale tej wiecznej. Nie wczoraj albo teraz, albo jutro, ale na stałe - zawsze. Takich książek jest bardzo niewiele. Przede wszystkim to Biblia, potem Boska Komedia, Iliada, Odyseja, Eneida i Pan Tadeusz. Te książki zamykają w sobie całe doświadczenie człowieka.”

Książki i ludzie, Barbara Łopieńska


Oczywiście Barbara Łopieńska przeprowadziła rozmowę nie tylko z panią profesor Janion (której książki poukładane w kilku piwnicach miałam okazję oglądać w „Ugotowanych” i to był niespodziewany bonus oglądania programów kulinarnych), ale również z Pawłem Herzem, Hanną Krall, Januszem Tazbirem, Jerzym Turowiczem i kilkunastu innymi ludźmi, a każda rozmowa jest nieco inna, każda fascynująca, pouczająca i dowcipna. Rozmówcy nie tylko oprowadzają po bibliotece, opowiadając co gdzie leży, co jest z czym pogrupowane, a co rozdzielone, ale również o tym co czytają, ile razy i jakich książek nie mają a chcieliby mieć oraz jakie mają, chociaż nie chcą. 

Jednym słowem jest to idealna książka dla książkowych maniaków. Bo w manii nie tylko chodzi o to, żeby ją mieć, ale również zgłębiać kto jeszcze ją ma i w jaki sposób. Wtedy mania jest manią w pełni, czyli najlepszą.

 

Poza przeczytaniem „Książek i ludzi”, które wprawiły mnie w nastrój dobry i energetyczny wróciłam do biura. Z radości powrotu obfotagrafowałam całą drogę do pracy. 





Kupowałam dużo warzyw i owoców, bo znowu bentowałam. 


Patrzyłam jak pada deszcz. 

Nakupiłam książeczek dla dzieci 

Zorganizowałam blat,  szuflady kuchenne i przyprawy i jestem już tak zorganizowana, że chyba mam czas gotować. 




Napiekłam bułek wrocławskich. Nasuszyłam grzybów na zimę. No a potem wróciłam na bloga i wróciłam do Home Office. 

W ramach robótek na drutach zrobiłam skarpetki. 

Jest to trzecia para skarpetek według tego samego wzoru, więc trochę się nimi zmęczyłam i nabrałam ochoty na coś luksusowego, pięknego, zwiewnego i koniecznie z włoskami. Może mohair? Kto wie.

Bo tak sobie myślę, że piękno z pleśnią jest idealne na zarazę, czego i Wam życzę.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, postaram się być teraz częściej, dobrego dnia!