niedziela, 28 lipca 2019

Gwoździe w katedrę


"Czy wbijanie gwoździ byłoby możliwe dziś wieczór albo jutro między czwartą a piatą po południu? (Gdyby mój atak skończył się wcześniej, natychmiast bym Panią powiadomił).
Albo, gdyby ich wbijanie było konieczne rano, czy można by to zrobić w tej części Pani mieszkania, która znajduje się nad moją kuchnią, a nie w tej nad moim pokojem?"
Listy do sąsiadki, Marcel Proust

Trudno było zbijać kufry podróżne, będąc sąsiadką Prousta. Chory, wrażliwy, śpiący w dzień, aktywny nocą, był wymagającym sąsiadem. I całe szczęście, bo z tej wrażliwości wzięły się liściki Marcela do pani Marie Williams. Liściki z gatunku "rachunków z pralni", czyli wydanych wszelkich znalezionych papierów po szufladach i kufrach zmarłego pisarza. Jako nieuleczalna wielbicielka Marcela Prousta, kupiłam je całkiem niedawno razem z listami do matki i do przyjaciela. Kupiłam trzy tomy nieco przerażona, no tylko jeden był chudy, za to dwa pozostałe bardzo opasłe i kiedy ja to przeczytam, myślałam sobie. No cóż, okazało się, że wydawnictwo Eperons-Ostrogi dba o czas swoich czytelników. Trzy tomy okazały się być wydane tak wielką czcionką, że w sumie mogłabym je czytać bez okularów i z tak szerokimi marginesami, że mogłabym na nich napisać drugie Poszukiwanie straconego czasu, gdybym była Proustem. Samych listów jest rozczarowująco mało, poczułam niesmak, bo nie lubię takich praktyk. Wolałabym jeden kompletny tom listów, przyjemnie gruby, z przyjemnymi marginesami i przyjemną ceną.

Trudno, nawet gdybym te listy widziała na żywo w księgarni, a nie tylko internetowej stronie, i tak bym kupiła. Rachunki rachunkami, ale to jednak Proust. Poza wbijaniem gwoździ są róże, wiersze, koncerty i katedry.

"Wszelako Reims, której uśmiech zdawał się zapowiadać uśmiech Leonarda, a draperie nasuwały skojarzenia z najpiękniejszą epoką Grecji, była wyjątkowa. Anie Amiens, bardziej na sposób biblijny surowa, ani Chartres, bardziej uświęcona i niematerialna, nie były jej równe. Oczywiście dobrze wiem, że wśród opłakujących Reims wielu jest takich, którzy nie podnieśli wzroku na Notre-Dame i naiwnie wierzą, że najpiękniejszym kościołem w Paryżu jest nasza parafia, nasz okropny Święty Augustyn. Ale ja, podejmujący, o ile zdrowie pozwala, do kamieni w Reims pielgrzymki równie nabożne jak do kamieni w Wenecji, sądzę, iż mam prawo mówić o umniejszeniu ludzkim, które dopełni się w dniu, kiedy na dobre runą sklepienia, w połowie dzić spalone, na te anioły, które, nie zważając na niebezpieczeństwo, zrywają wciąż cudowne owoce z kunsztownie stylizowanych gałęzi kamiennego lasu."
Listy do sąsiadki, Marcel Proust

Zakładałam reklamową zakładką, ale bardzo książkową


Na zdjęciu rozkład mieszkania, co mnie ucieszyło, o teraz widzę naocznie, gdzie Franciszka gotowała dla pana Marcela kawę i gdzie był taras. Nie wiedziałam, że Proust miał taras, ciekawe czy z niego korzystał.

Tymczasem ja na swoim minionym już urlopowym tarasie nie tylko czytałam, ale robiłam też bawełniany sweter, którego dokumentację dla porządku historycznego załączam.
Sweter powstawał według darmowego wzoru Dropsa i miał nad wyraz skomplikowany ażurek. Nie dość, że do końca się go nie nauczyłam, to żeby w ogóle go robić, musiałam utworzyć liczne pomoce, wykresy i kolorowe markery.
Jak widać kolory markerów odpowiadają kolorom segmentów ażurowego potwora:

Pomoce z bliska wyglądały nawet malowniczo


Dopiero po zaopatrzeniu się w takie pomoce naukowe, zdołałam wyprodukować udzierg. Najpierw w małym kawałku:


Potem w większym:


Aż w końcu cały




Jestem z niego bardzo zadowolona, super się nosi (chociaż nie ma jeszcze guzików - żadne do niego nie pasują). Cieszę się, bo dorobiłam mu ściągacz - we wzorze go nie ma. Nabrałam odważnie oczka wzdłuż dekoltu na własną odpowiedzialność. Fajnie, bo sweter nie spada mi teraz z ramion, trzyma formę i nie wymaga godzinnego drapowania oraz dobierania bluzek (nie lubię, jak bluzka wyłazi pięć centymetrów nad sweter).
Zrobiłam go z 12 motków bawełny Muskat. Druty nr 4

Nie mogę się napatrzeć na ten urlopowy ogród. 






I tym kolorowym akcentem pozostaję pełen szacunku i szczerze oddany
Marcel Proust
a tak naprawdę ja, czyli Czajka.
Dziękuję najserdeczniej za odwiedziny i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :))

niedziela, 21 lipca 2019

Spodek i siatka

"Maszeńka siadła sobie w kątku białej izby, potoczyła soczyste jabłuszko po srebrnym spodeczku i śpiewnie zawodzi:
Tocz się, tocz, jabłuszko soczyste
po srebrnym spodeczku!
Pokaż mi miasta i lasy, pola i łąki, i jeziora;
pokaż mi góry wysokie i morza głębokie
- pokaż mi całą ojczystą piękną Ruś!
I oto nagle rozległ się dźwięk srebrzystego dzwonu, cała izba zalała się światłem: jabłuszko potoczyło się po spodeczku - soczyste po srebrnym:

A na spodeczku widać wielkie miasta, kwieciste łąki; ludzi, którzy pracują na polach, okręty pływające po morzach; i góry wysokie, i morza głębokie, lazurowe niebo: jasne słonko toczące się za srebrnym księżycem, gwiazdy płynące lśniącym korowodem, białe łabędzie w zatokach rzewne pieśni śpiewające..."
Baśnie rosyjskie, Źródło: A. N. Afanasjew


Tak się złożyło, że w maju byłam na pogrzebie jedynej cioci ze strony mojego taty, o której zawsze mówiło się ciocia z Uniejowa. I kiedy wróciłam, sięgnęłam po bajki, bo bajki są dobre na smutek.
Usiadłam w swoim kąciku, potoczyłam jabłuszko po spodeczku swojej pamięci i przywołałam czasy, kiedy to byłam bardzo małą Czajeczką na moście w Uniejowie.


Ile tam minęło moich słonecznych wakacji, ile razy poznawałam ich koniec po czerwieniejących jarzębinach. Tu pierwszy raz (i chyba ostatni) objadłam się zielonego agrestu, tu przeczytałam pierwsze Agathy Christie wyciągnięte ze starej toaletki, tu z radia dowiedziałam się, że umarł Elvis.
Tu prawie okiełznałam poniemiecki rower dziadka, jadąc pędem pochyłą drogą wprost w stronę zamku. Tu widziałam najszybciej zagniatany makaron na świecie i jadłam najlepsze rosoły.
Rozrywki wtedy nie były zbyt wyrafinowane (poniżej z mamą zaprzyjaźniamy się z podwórkowym pieskiem).


Ale nigdy żadna Nutella nie smakowała tak, jak wtedy chleb z masłem i cukrem. Patrzę teraz na to biedne podwórko i sobie myślę, że nie to było ważne w moich rajach utraconych i nie to pamiętam.
Pamiętam za to gruszę na miedzy, szelest maku w makówkach, żółte kurczęta zagubione w wysokiej trawie, starą makatkę z łabędziami pływającymi po jeziorze, krowy, które wracały o dziewiętnastej z pastwiska nad Wartą, drewniane łóżka z puchowymi pierzynami.
I pamiętam, że zawsze tam było dla nas miejsce i zawsze był dla nas czas.

Bajeczki snują się gładko, mają wątki stare, mają nowe, jest w nich Baba Jaga, jest Kościej, jest Wasylisa, jest wszystko co potrzeba. Są też bardzo rosyjskie obrazki z carewiczami, sokołami i smokami. I dobrze, bo w baśniach obrazki muszą być. Zapadają w nas i potem już zostają, jak te łabędzie ze starej makatki u cioci z Uniejowa.

Takie były moje powroty do przeszłości w maju, natomiast teraz skończyłam właśnie na drutach torbę i okazało się, że ona też jest takim małym powrotem. Wyciągnęłam z pudełka zdjęcie. Wczesne lata siedemdziesiąte.


Jestem na nim ubrana w swoją komunijną sukienkę, obowiązkowe podkolanówki, przyciężkie buty. Mam fontaź w grochy i granatowe kokardy. Na lewej ręce mam przewieszony żakiecik i trzymam foliówkę ze śmieciami (od młodych lat byłam nauczona śmieci nosić aż do najbliższego spotkanego kosza czy śmietnika). W tle widać Pałac Kultury, bo to wycieczka z tatą do stolicy. Natomiast w prawej trzymam siatkę z niezidentyfikowaną zawartością, być może jest to kurtka taty. No i właśnie, proszę bardzo - siatki wróciły i są wśród nas bardzo licznie. Sa w różnych kolorach i niezwykle trendy.







Wzór rozdawała na początku lipca Ala Konturek. Zrobiłam siatkę z trzech motków bawełny Paris na drutach nr 7 i 3,5. Nie było łatwo, wzór siatki wymaga skupienia i precyzji w manewrowaniu drutami, w dodatku wyobraziłam sobie, jak siatka jest robiona i gdzie ma boki, a gdzie rączki, co okazało się zupełnie błędne. Siatka miała wszystko gdzie indziej, na szczęście w wzorze Ala napisała, co trzeba robić po kolei, i że może być trudno, ale będzie łatwiej, no i dzięki temu dotarłam do końca i mam.
Swoją siatkę. Eko Torbę. Siatkę na zakupy PRL Paryżanka Zero Waste.

Czego i Wam życzę, dziękuję bardzo za odwiedziny, za przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

PS. I tak sobie myślę, jaka to prorocza bajeczka o Maszeńce - teraz każdy ma swój spodeczek i patrzy w niego w tramwaju, czy na przejściu dla pieszych, czy w górach, czy na obiedzie. Niektórzy nawet mają na nim jabłuszko. Tylko nie mówi się już na niego spodeczek ale smartfon.

niedziela, 14 lipca 2019

Herbata na werandzie

"Dotychczas byli po wsiach tylko panowie i chłopi, a teraz zjawili się na dodatek letnicy. Wszystkie miasta, nawet najmniejsze, otoczone są teraz letniskami. Można ręczyć, że za jakieś dwadzieścia lat letnicy rozmnożą się niesłychanie. Teraz tylko piją herbatę na werandzie(...)"
Wiśniowy sad, Antoni Czechow

Siedziałam więc na tarasie jako ten rozmnożony letnik i piłam herbatę. Strasznie niedobrze robić takie długie przerwy w blogowaniu, bo potem od tej herbaty nie wiadomo co pisać i w jakiej kolei. Może najlepiej w takiej sytuacji zastosuję metodę obrazkową. Obrazki zresztą po latach kurzenia się na piramidach znowu wychodzą na prowadzanie w kulturze.

Na samym początku biegałam po galeriach i kupowałam rzeczy nad wyraz eleganckie


Zaraz potem zostałam teściową


A kiedy wypiłam miód i wino, pojechałam z naręczem ciast i tortów nad swój letniskowy potoczek.





Nad potoczkiem nie tylko jadłam torty, ale ubierałam się stosownie do upałów, jadłam zdrowo i lekko, patrzyłam na przechodzące owce






i kupiłam trochę książek, przy czym kupowanie w dzisiejszych czasach jest mniej emocjonujące, niż kupowanie pół wieku temu, kiedy to spacerując uliczką nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej wyławiało się z tubylczych kiosków dziwne pozycje wydane przez dziwne wydawnictwa morskie albo spółdzielcze. Teraz prostymi kliknięciami przywozimy w najdziksze góry pełne niedźwiedzi i wilków sam kwiat wyrafinowanej epistolografii francuskiej.


Jak na góry przystało, miewałam różne zatrudnienia aktywne i zdrowe.





Udało mi się skończyć jeden sweterek i zacząć drugi. Rowery były, ale kto by tam jeździł mając Czechowa. Jak wiadomo, Czechow jest dobry na lato.
Zakładałam go zielonymi zakładkami - jedna aktualna, druga w obsadzie. Bo ja nigdy nie pamiętam, kto jest lokajem, a kto jest panem. Pamiętam tylko, że byłam letnikiem. Piłam herbatę na tarasie.


Wszystkim dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze. Dobrego dnia! :)

PS. Stęskniłam się za Wami :))