niedziela, 12 maja 2019

Daleko jeszcze?

"Nikt już nie będzie pamiętał. Nikt nie powie, że trzeba skleić tę filiżankę. Wymienić kabel (gdzie taki znaleźć?). Tarki, miksery i sitka zamienią się w śmieci. Zostaną w masie spadkowej.
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Moja matka szykowała się do walki.
- Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady."
Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Marcin Wicha


Książka o słowach i o rzeczach. O umieraniu i o życiu. Rzeczy, które zostały po zmarłej matce autora stają się pretekstem do naszkicowania jej portretu. Krótkimi, stanowczymi liniami. Metodą kolejnych przybliżeń, porównań, równoważnikami zdań. Napisana stylem jasnym, rzeczowym, bardzo charakterystycznym, który na dłuższą metę byłby męczący, ale w tym niedługim wspomnieniu bardzo dobrze się sprawdza. Bez sentymentalizmu. Z czułością.

"Rzeczy..." pożyczyła mi koleżanka i przeczytałam ją szybko. I szybko odnalazłam się w jej rzeczywistości. Książki, książki, książki, przepisy kucharskie, awantury na poczcie, warszawskie getto, komunizm, kapiące rury, Mirinda, bure zeszyty, seriale.
"Rzeczy..." są tego typu książką, że nawet jak ją się skończy, to cały czas nam się wydaje, że ją czytamy.
"Jest to także książka o mojej matce, i z tego powodu nie będzie zbyt wesoła."
Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Marcin Wicha
Wesoła nie jest, ale nie jest przygnębiająca. Jest poruszająca.

Swoją drogą, nie widziałam chyba jeszcze okładki, na której nie zmieścił się tytuł. Ciekawe, jak skomentowałby to Marcin Wicha, który każdy szczegół potrafił zinterpretować, opatrzyć refleksją i nawet z tytułów na grzbietach książek wyciągał różne sensy i opowieści.
Zauważyłam to zresztą dopiero po wrzuceniu zdjęcia, więc chyba cały nie jest taki ważny - sami sobie dopowiemy to ucięte em, tak jak dopowiemy sobie wlasne historie, wspomnienia i własne tarki i sitka, które nie są jeszcze śmieciami.
Układamy je w barykady, organizujemy w systemy.

Mój niedawno wynaleziony system - wiązki drutów tego samego rozmiaru, spięte spinką do włosów i opatrzone numerem:




Zdecydowanie szybciej znajduję teraz odpowiedni drut,


a zaoszczędzony czas mogę przeznaczyć na dzierganie rękawa w czarnym sweterku. Jestem dopiero przy pierwszym, bo ma być długi i ma być lewymi oczkami, które, jak ogólnie wiadomo, dziergają się znacznie wolniej niż prawe. Poza tym pierwszy rękaw zawsze powstaje dłużej ze względu na częste przymierzanie. Niczym Shrek powtarzam co pięć rzędów - Daleko jeszcze? I cały czas jest dosyć daleko. Niezależnie jednak od tego, przymierzony sweterek wygląda na taki, który będzie lubił ze mną jeździć do pracy w chłodniejsze poranki wiosenne, letnie i jesienne.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :))

PS. Rzeczy zakładałam wielkimi falami, chociaż o wielkich falach w zasadzie zupelnie nie było.


niedziela, 5 maja 2019

Poezja buraka

"Jakże pięknie wygląda dobrze doprawiona gleba koloru czekolady, a nad tym błękit nieba i powietrze przezroczyste, pełne aromatu, a w górze szczebioczą nad głową skowronki. Człowiek całą swoją istotą wchłania ten przedziwny czar przyrody i pracy na roli. Na sercu tak lekko, tak wesoło. Zapomina się troski, nawet urząd skarbowy wydaje się czymś przyziemnie dalekim.
Hej, nie ma to jak burak!!!"
Na skraju Imperium, Mieczysław Jałowiecki

Widać coś niezwykle urokliwego tkwi w burakach kieleckich, bo tak samo jak Bogumił Niechcic nad Barbarę, tak i kniaź Jałowiecki roślinę tę przedkładał nad wszystko inne na świecie. Opis buraczków malutkich i większych, opis ich kielkowania i walki z pędrakami oraz glapami wyróżnia się w całych wspomnieniach żywością, natchnieniem, czułością, tempem i poetyką.
Nawet o swojej nowej żonie nie wspominał tyle, co o buraku cukrowym. 
Poza burakami, niewiele w drugiej i trzeciej części jest spraw pozytywnych. Zwłaszcza jeżeli chodzi o ludzi, to dalej bagno i żałość, i można się zadumać nad marnością rodu ludzkiego. Szkoda, szkoda, że w tym bagnie szarpali się ludzie takiego formatu, jak Jałowiecki (bo przecież na pewno nie on jeden). Można go nie lubić, może razić jego ostrość spojrzenia, surowość sądów, może razić jego pańskość i pochwała rodu, ale nie sposób nie cenić jego uczciwości, pracowitości, systematyczności i honoru - taki obraz się z tych wspomnień wyłania i ja temu obrazowi wierzę. Nawet jeżeli chcialoby się część tych przekonań zweryfikować.
Poza tym, to właśnie Jałowiecki kupił dla Polski Westerplatte. I stare spichlerze w Gdańsku. 

Mimo jednak rozgrywek politycznych, niefajnych i żałosnych, układów i układzików, posłów wytarzanych w mące, są też złote pola pszeniczne, sierpniowe wieczory, pachnąca kawa do świeżych rogalików, szum morza i zawsze rozczulające mnie Zoppoty. Zgrabnie to wszystko bardzo wspomniane. 
Czytam więc wolno, albo może nie tyle wolno, co czytam mało, bo lwią część dnia i nocy zajmuje mi mój niekonczący się czarny sweterek. Zawzięłam się i godzinami produkuję oczka prawe, lewe oraz ażurowe łańcuszki. No i sama się dziwię, bo tydzień temu miałam znikomą próbkę otoczoną agrafkami, a dziś właściwie prawie cały korpus, czego to jednak kobieta nie jest w stanie dokonać, żeby sweter na grzbiet zarzucić. 



Poza maratonem bawełnianym moja długa majówka polegała na wypiekaniu i zjadaniu ciast różnych:



 Oraz fotografowaniu się w moim świeżo ukończonym jedwabnym sweterku. Nie było łatwo, bo trochę było ciemno, troche nieostro i trochę niwygodnie. Ale ogólny zarys jest.







Ażurek na rękawku próbowałam złapać samodzielnie, dlatego widać go trochę połowicznie. 
Dane techniczne, bo dawno nie było: sweterek zrobiłam z dwóch motków Maharaja Silk Yarn, czyli 200 gram - został malutki kłębuszek, ale rękawy 3/4. Dziergałam drutami nr 3, ściągacz francuski w zakończeniu drutami nr 2,5

Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze, dobrego dnia! :)