środa, 25 października 2017

Urok komina

"Jak myślisz dokąd one płyną? - zapytał Muminek.
 Tam, gdzie mnie nie ma - odparł Włóczykij.
 Łódki jedna po drugiej skręcały i znikały za zakrętem."
W Dolinie Muminków, Tove Jansson

 Na lotnisku, na breloczku, na kubeczkach, na papierowych brązowych torebkach i na białych znaczkach w ząbki, na miękkich serwetkach i na metalowych zakładkach- wszędzie zaczęły pojawiać się Muminki. Nic więc dziwnego, że wreszcie przestałam odkładać powrót do Doliny. Sięgnęłam do drugiego rzędu trzeciej półki od lewej i wyciągnęłam pękate trolle po kolei, bo one są dobre w ogóle, ale najlepsze są po kolei. Moje po kolei zaczyna się w Dolinie, ponieważ "Małe trolle i dużą powódź" oraz "Kometę nad Doliną Muminków" czytałam całkiem niedawno (czyli trzy lata temu).
Okazało się przy tym od razu, że moje Muminki mają różne rozmiary i nie stoją jeden obok drugiego (bo u mnie na półkach książki muszą stać według wzrostu), co znacznie utrudnia ich szukanie i wyciąganie. Poza tym większość jest w rozsypce, co znacznie utrudnia czytanie.


Nie miałam więc innego wyjścia, jak iść do internetu i kupić nowe Muminki. Teraz mam je wszystkie po kolei, z wyraźnymi, dużymi obrazkami, tej samej wielkości i w twardych okładkach.


Jestem więc znowu w Dolinie, w której jedni najbardziej lubią być tam, gdzie ich nie ma, drudzy czekają i tęsknią. Jeszcze inni smażą naleśniki i zawsze mają zapasowe łóżko dla gości. W dolinie, w której niektórzy mają sztuczną szczęką, a niektórzy największy rubin świata. I w której zawsze na pewno wznosi się dym z komina wśród topoli i śliw, i w której "Fewnie fotują fawę".
Bo kawa musi być. Zwłaszcza rano.

I co można sobie myśleć, kiedy się czyta "W Dolinie Muminków"? Można sobie myśleć, jak pięknie i uważnie Tove patrzyła na ludzi, na morze i na wyspy. Tutaj każdy jest jakiś. Ma swoje zalety i wady, ma swoje rzeczy potrzebne, albo nie ma niepotrzebnych. I jak pięknie stworzyła świat, w którym morze uspokaja się po burzy, a Migotka jest pełna uroku nawet gdy wyłysieje, bo Muminek ją kocha niezależnie od grzywki. A jeżeli akurat nie ma ochoty myśleć, to może po prostu emocjonować się walką z ogromnym Mamelukiem, szukaniem torebki czy przemianami w kapeluszu. I pomyśleć o przemianach - czy są dobre i czy chcielibyśmy się przemienić i jeżeli tak, to w co. I czy to byłoby lepiej, czy gorzej.

Poza Doliną też przemiany - szary sweter powoli przemienia się ze swetra bez guzików, w sweter z guzikami.

Niestety, nie dzieje się to magicznie, ale za pomocą igły z nitką, więc trochę długo trwa. 

Na drugim froncie robót, dwa kłębki przemieniają się w komin, który ma pełnić funkcję ozdobną i ocieplającą i stanowić komplet ze swetrem. Znalazłam w necie filmik edukacyjny, obejrzałam uważnie i zaczęłam dziergać z dwóch kolorów brioszkę ściągaczem patentowym. Brioszka sama w sobie ma wiele uroku, zwłaszcza na Bubulinie (podejrzewam jednak, że Bubulinie we wszystkim jest uroczo i gustownie), natomiast nie jestem pewna, czy do tego swetra i do w sumie delikatnego żakardu, nie powinnam zrobić czegoś lżejszego i zwiewniejszego. Na razie więc wpadłam w rozterkę i nie dziergam. Próbuję nabrać dystansu.


 Muminki zakładam oczywiście Muminkami:


Dziękuję bardzo za wizyty i komentarze, życzę dobrego dnia! :)

środa, 18 października 2017

Droga niespieszna

"Krótki pobyt nad jeziorem uświadomił mu także, że piękno, którego się spodziewał i szukał we Włoszech, nie znosi pośpiechu, omija umysły zmęczone. Dzieła sztuki wymagają skupienia, zachwytu nie można zaplanować, wpisać do kalendarza pod uprzednio wybraną datą. Rozczarowanie i znużenie spada najczęściej na niecierpliwych wędrowców."
Droga do Sieny, Marek Zagańczyk



Po lekkim rozczarowaniu Dario Castagno i jego Amerykanami, nabrałam chęci na prawdziwe Włochy. Na takie Włochy, jakie sobie wyobrażam - z najpiękniejszym ponoć światłem w Europie, z freskami, z kulturą, z winem. I z jeziorem, nad którym można sobie posiedzieć i wpaść w zachwyt ogólny. Szczęśliwie ostatnio kupiłam nieco kompulsywnie dwie książeczki Marka Zagańczyka z włoskimi szkicami (szkice są literackie oczywiście). No i właśnie "Droga do Sieny" okazała się być w sam raz na moje potrzeby i oczekiwania (jednak nie można się potępiać za lekko niekontrolowane zakupy, o ile tylko mieścimy się w miesięcznych zarobkach i o ile pod koniec miesiąca dalej stać nas na dżem do chleba, bo takie zakupy tyle nam potrafią przynieść niespodziewanej radości).

"Podziwiam tych, którzy wędrują daleko i jadą na długo, tak jakby świat wycofał swoje żądania i dał im bilet nieograniczony w czasie, bez konieczności potwierdzania miejsca pobytu. Zazdroszczę im życia bez zobowiązań; możliwości podróży, gdzie oczy poniosą, bez celu, terminów i dokładnie wytyczonej marszruty."
Droga do Sieny, Marek Zagańczyk

Tak więc sobie wędrowałam przez Włochy, przez obrazy i przez lektury. Bo wszystkiego jest w tej książce dużo. Dużo też jest czasu, więc wędrowanie staje się bardzo niespieszne, co jest najlepszym sposobem wędrowania.

"Trudno zapomnieć opis mieszkania Pawła Hertza przy Nowym Świecie, z chomiczym korytarzem zastawionym książkami, „z rzędami kompendiów, słowników, wzdłuż ścian; starannie dobranymi meblami, konserwowanymi miłośnie, biurkiem i sekretarzykiem z wybranymi zdjęciami, nowoczesnymi aparatami do słuchania muzyki, miejscem do pracy i fotelem godnym Tomasza Manna albo Anatola France’a. Mieszkanie było dziełem długiej i cierpliwej, jak każda sztuka, pracy. Kryło w sobie tajemnicę przemiany"

„Lubił malować krajobrazy – pisze Vasari – wprost z natury, tak jak się one przedstawiały. Stąd widzi się w jego obrazach rzeki, mosty, kamienie, rośliny, owoce, drogi, pola, miasta, zamki, piaski i inne podobne szczegóły”.

"Obraz tej ziemi niezależnie od pogody zadziwia swym naturalnym pięknem. Wydaje się odwieczny i niezmienny, choć w większości pozostaje dziełem człowieka, sadzącego krzewy winorośli, rozpinającego wzdłuż drogi kręte nici cyprysów. Najwspanialsze widoki toskańskie powtarzają pejzaże znane z renesansowych fresków. Tworzą ruchomą galerię wypełnianą obrazami zapamiętanymi w podróży"

Niespieszne wędrowanie można również przenieść w dziedziny dziergania. Moja droga do Sieny przez koc dobiega końca, pozostaje jedynie obrzucić szydełkiem brzegi, dorobić może chwościki (mam ogromną ochotę mieć koc z chwościkami) i już będę przygotowana na jesienne szarugi z chłodami.


Równie starannie jak koc powinno się wybrać odpowiednią lekturę. A ponieważ mój syn niedawno wrócił z kraju, w którym wszystko jest na pierwszy rzut oka normalne i cywilizowane, a na drugi rzut nie za bardzo, bo przecież nie na każdym lotnisku spotyka nas taki widok:


 Nic dziwnego, że mnie również się udzielił trollowy nastrój i mam śniadanie z Migotką, pracę z Małą Mi, a kolację z mamą Muminka. Bardzo już dawno nie byłam w Dolinie, więc raczej nie mam wyboru - moja najbliższa lektura jest raczej oczywista. :)




 Dziękuję bardzo za odwiedziny, komentarze i życzę dobrego dnia i dobrego wędrowania! :) 

środa, 11 października 2017

Malabrigo, Chianti, chianti

Zbliża się najważniejsza pora roku: winobranie, czyli vendemmia. Powietrze nasyca się aromatem wyciskanych owoców, potem moszczu, który zaczyna fermentować w kadziach.
(...)
Kolory jesieni dojrzewają, w dzień słońce wciąż mocno grzeje, choć po zachodzie może raptownie przyjść zimno, nie pozostawiając żadnych złudzeń. Lato się skończyło. To dobry moment, żeby podłożyć zapałkę w kominku, upiec kasztany i zgromadzić zapas drewna na długą zimę, która nieuchronnie nas czeka.
Za dużo słońca w Toskanii. Opowieść o Chianti, Dario Castagno


 U mnie słońca za dużo nie ma, chianti nie ma w ogóle, więc nadrabiam opowieściami. Okazało się jednak, że opowieści są, ale bardziej o amerykańskich turystach w Chianti niż o Chianti jako takim.
Dario Castagno to przewodnik samouk, specjalizuje się w mniej popularnych zakamarkach toskańskich i w amerykańskich turystach. Amerykańscy turyści natomiast, jak ogólnie wiadomo, specjalizują się przede wszystkim w Ameryce, co prowadzi do różnych mniej lub bardziej zabawnych przygód, amerykańskiej pizzy i dietetycznej coli.
Przyrody trochę jest, jedzenia włoskiego bardzo mało, fresków i innej ogólnie pojętej sztuki chyba jeszcze mniej niż jedzenia. Rozczarowałam się, chyba po prostu spodziewałam się czegoś innego. Może nawet niechby już ci Amerykanie na toskańskich wakacjach, ale jacyś bardziej udani, bo tacy też przecież się zdarzali. Może wtedy autor mniej skupiłby się na uciążliwościach zbyt licznych walizek, przesadnego makijażu i nieodpowiedniego obuwia. Miałby wtedy więcej siły i czasu na opisanie piękna Chianti i aromatu chianti. Jednym słowem - zgrabne czytadełko.
Kolory z trudem przebiły się jednak przez lekką narrację i tak mnie skusiły, że wyciągnęłam (trochę z szuflady, a trochę, niestety, z paczkomatu) Malabrigo w brązach i zamglonych zieleniach, idealne na włoski, jesienny sweterek. Kasztany w ogniu, wino w kieliszku, merino na drutach. Bardzo dobry zestaw.

"Za dużo słońca..." zakładałam zakładką prosto z Włoch - bardzo odpowiedniej w kolorach, kształcie i cytacie. Cytatu jeszcze nei rozumiem, ale mam w planie.   
 
Dziękuję bardzo za odwiedziny i miłe komentarze. Dobrego dnia! :)

środa, 4 października 2017

Koc w krainie

Żonkile
Sam wędrowałem, jak obłoczek
Często sam płynie przez przestworza,
Gdy nagle widok mnie zaskoczył
Złotych żonkili tłumu, morza;
Od wód jeziora aż po drzewa
Tańczyły - wiatr im w takt powiewał.(...)
William Wordsworth

Tak jakiś czas temu pisał angielski poeta o Krainie Jezior, nic dziwnego, że wielu chciałoby doświadczyć samotnego wędrowania obłoczka. Obecnie każdego roku do tego najbardziej popularnego miejsca wypoczynkowego przyjeżdża szesnaście milionów turystów rocznie. Patrzą na żonkile, drzewa, zbocza gór, kamienne płotki, malownicze owce na zboczach, psy. I na pasterzy.
Owce beczą cicho, psy poszczekują, pasterz nic nie mówi, czasem może zaklnie szpetnie pod nosem, ale na ogół turysta tego nie słyszy, tak bardzo zajęty jest zwiedzaniem i podziwianiem widoków.
Tymczasem niespodziewanie jeden z pasterzy przemówił, napisał książkę, która równie niespodziewanie stała się bestsellerem.

Do bestsellerów podchodzę trochę nieufnie, ale tu przekonały mnie owce, jak również malownicze widoczki. I nie zawiodłam się. James Rebanks wdzięcznie opisał swoją rodzinę, sąsiadów, owce i swoje psy, a opis wplótł niezbyt może odkrywczo, ale prawdziwie w cztery pory roku. Opisał też swoją ziemię. i jak bardzo jest z nią związany.
Historia Rebanksa jest niezwykła nie dlatego, że urodził się na farmie w Krainie Jezior, ani nawet nie dlatego, że się z niej wyrwał. Jest niezwykła dlatego, ze na nią wrócił i zrozumiał dlaczego.
"Dziadek zawsze mierzył mnie spojrzeniem do stóp do głów, żeby się upewnić, czy dobrze się wyszykowałem."
Również jako autor, Rebanks wyszykował się dobrze. Mamy więc strzyże latem, chłody jesienią, wstawanie przed świtem, bo życie to nie pasterska sielanka. Mamy powietrze rześkie, albo dni ponure, zieloną trawę, siano w paśnikach, zaspy śnieżne i radość z jagniątek. Jajka na boczku, ciastka z rodzynkami i przepływające chmury.
"Wdycham rześkie górskie powietrze. Obserwuję samolot kreślący białą linię na niebieskiej tablicy nieba.
Maciorki nawołują jagnięta, które wspinają się za nimi po grani.
To jest właśnie moje życie. Żadnego innego nie pragnę."
Życie pasterza, James Rebanks


A w mojej osobistej krainie dziergania - kolejny koc. Sama się dziwię, ale jak się nagromadziło góry zapasów, to nie ma co się dziwić. Przetwarzam pękatą torbę czerwonej i miętowej bawełny Paris oraz kolorowego bambusa Alize. Nie miałam pomysłu ani na jedno, ani na drugie. To znaczy miałam pomysł na pewno, kiedy je kupowałam, ale wyblakł jakoś i zanikł. W przeciwieństwie do włóczek, bo te oczywiście nie zanikły, ale zostały i zalegały po szafach. Niespodziewanie zainspirowałam się kocykami Intensywnie Kreatywnej i zaczęłam tkać. A właściwie robić na drutach wzorem tkanym. Niespodziewanie dobrze wygląda, tylko koc, to jednak, jakby tu powiedzieć - duży jest. Do końca chyba miesiąc. Zaczynał się jednak od wąskiego paseczka i systematycznie rośnie.


 Zakładka prawie angielska, czyli irlandzka. Koc w miarę jak przybierał na wadze i wielkości, stawał się niewygodny w dzierganiu. Zapakowałam go więc prawie całego do torby - o wiele wygodniej nim teraz operować.


Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!