Pamiętniki, J. I. Kraszewski
Tak właśnie dawno temu, "wśród lasów nadbużańskich, w głębokim, zapadłym Podlasiu, między dawnymi dobrami Sapiehów i Radziwiłłów, Kodniem, Sławatyczami, Włodawą" spędzał swoje dzieciństwo Józef Ignacy Kraszewski, tymczasem ja, niczym owa babka, zasiadam do dziergania i czytania, bo to dzisiaj środa z Maknetą.
Pamiętniki Kraszewskigo kupiłam całkiem niedawno w antykwariacie z kilku powodów - zapowiadały się ciekawie, co oceniłam na podstawie kilku zdań, jakie wpadły mi w oko w czasie kartkowania, są wydane w mojej ulubionej serii Biblioteki Narodowej, stosunkowo nieduże i bardzo tanie. Niewątpliwe plusy przytłumiły obawę, że okażą się nudną ramotką, ponieważ twórczości Kraszewskiego (wstyd się przyznać) nie znam właściwie, wiem tylko, że jest nad wyraz liczna, obfita i rekordowa na skalę światową.
Obawa okazała się bezpodstawna, ku swojemu zaskoczeniu odkryłam tu wiele uroku, miłości do drzew, do minionych lat i do książek.
Pamiętnik składa się z kilku części, które właściwie w większości są wspomnieniami, obrazkami z podróży, refleksjami, a tylko drobny fragment to faktyczne zapiski codzienne i obejmuje czasy dzieciństwa, młodzieńcze, dojrzałe oraz późnej starości.
Wszystkie te części mają swój osobny urok, poczynając od zapisków wczesno-szkolnych, kiedy to dowiadujemy się, że mały Józef pił kawę, jadł jabłka, ciasteczka za 1 złoty, rysował w sztambuchu, niby tańcował, pisał o wagach, miarach i pieczęciach nowych francuskich oraz rozmawiał o zębach. Czasem też (we wtorek i w środę) nie robił nic.
Czytał oczywiście, nie zawsze dobrze to wypadało: "trzy razy podchodziłem do czytania Les trois soeurs. Ani rady nie można, tak tam suto tytułów. Nie szczędzono ani wyrazów angielskich, których 1/3 nie rozumiem, że będąc jak w Dedalskim labiryncie, nie czekając dłużej, zamknąłem książkę."
Chodził na kaczki z ojcem i wtedy patrzył na księżyc, ciemniejącą łąkę i słuchał wesołego śpiewu pastuszków, zaganiających trzody do domu.
A potem pojechał do Wilna, gdzie siedział w więzieniu, a potem studiował. Wilno przedstawił szczegółowo i z humorem, prowadząc nas ulica za ulicą i ubolewając nad utratą licznych starożytności. Opisał kościoły i uroczystości, sklepy i domy, drążkarzy (to ci, którzy utrzymują drążki małe, jednokonne) i faktorów ("Zwykle faktor bywa młody, oczy mu się świecą, a pejsy kręcą, nosi krótkie odzienie, spodnie opięte, pończochy, trzewiki i kapelusz, w ręku ma laseczkę. Faktor zna miasto jak swoją kieszeń, ma kredyt w sklepach, u wszystkich kupców, w traktierniach, wszędzie." I wszystko załatwi, każdego znajdzie, oczywiście nie za darmo).
Opisał też kawiarnie i traktiery, nie najwyższej raczej klasy, bo nie dość, że pieniędzy mu ojciec skąpo wydzielał, to jeszcze te wydawał na ogół na książki i wtedy pozostawała mu "izba ciemna, do której wchodzi się po połamanych wschodach, im wyżej postępujesz, tym silniej ci w nos uderza przysmalona tłustość stara, piekielny zapach kuchni i pomyjów". Opisał maskarady, akademik, jednorazowy teatr na strychu i piękne przechadzki, a okolice Wilna w nie obfitują - przechadzki w stronę Popław, Jaruzalem, Betleem, ku Pohulance, Zakretowi, Antakolowi."
Potem znowu wspominał podróże, sny, noce bezsenne, pokoik babki, gdzie podłoga była zasłana gobelinem przedstawiającym owocobranie, myśliwi gonili jelenia na komódkowej mozaice, a w okolicznych lasach i puszczach gnieździły się bajki. Wspominał balaski przed dworkiem, na których siadał jego ojciec i opowiadał, "a miał pamięć taką szczęśliwą, że w niej nie tylko każda muszka zachowywała się jak w bursztynie, ale się stroiła w szaty świetne. Powtarzał co słyszał i widział w długim życiu, a w ustach jego najprostsze opowiadanie stawało się poezją, kunsztem, choć sam się o to nie starał." (Niestety, kiedy syn został "zwichniętym niby literatem", ojciec go wydziedziczył, takie to ciężkie czasy były dla artystów).
Pisał o radości kolekcjonowania i o radości tworzenia i o ciężkich zgryzotach, kiedy wytwór własnych rąk odbiega od wyobrażeń. I tak jakbym o swoim dzierganiu czytała.
Pisał o mieszaniu się snu z jawą, o nieśmiertelności sztuki, o pięknie, o etymologii nazw miejscowości i że niejeden autor byłby zdziwiony co też w jego dziełach odczytują czytelnicy. I tak jakbym Prousta czytała, tylko zapis postępu prac nieco szybszy u Kraszewskiego: marzec - zacząłem pisać Złote jabłko, maj - skończyłem Złote jabłko, 1 listopada - zacząłem powieść, pisałem mało, wszystko mnie męczyło; 17 listopada - piszę Diabła, już w połowie trzeciego tomu. Jaki byłby zapis prac u Prousta, wiadomo: styczeń, marzec, maj, listopad, luty, październik - piszę "W poszukiwaniu".
Natomiast pończocha moja nieco wątpliwa, wyjęłam w sobotę liczne i pękate torby, które przed świętami upchnęłam kolanem do szafy w ramach tak zwanych "szybkich porządków". Wyjęte torby zajęły pół pokoju. We wszystkich były włóczki. Poczułam się znacznie gorzej od osiołka, który miał tylko owies i siano, a ja mam wełnę, bawełnę, bambus, mam włóczki czerwone, i czarne, gryzące i jedwabne, zimowe i letnie. I co tu wybrać? Co dziergać? Oczywiście wpadłam w szok i stupor.
- Mamo - powiedział syn, owijając się w szalik, jaki mu wydziergałam rok temu - mogłabyś mi dorobić do niego czapkę, bo żadna mi nie pasuje.
I stupor prawie natychmiast minął, mam cel i plan, i zaraz jutro nabieram go na druty. Będę dziergać czapkę i nie będę myśleć o tych nadmiarach. Albo właśnie będę o nich myśleć jak Kraszewski: "Co to było za szczęście godzinami układać, obliczać, cieszyć się tym, studiować! tylko ci, którzy sami chorowali na zbieranie czegokolwiek bądź - bodajby starych butów - pojmą rozkosze kolekcjonisty" i cieszyć się, że nie zbieram starych butów, ale rzeczy ładne, miłe i praktyczne.
Dziękuję za Wasze odwiedziny i przemiłe komentarze, pozdrawiam poprzez liczne ślimaczki(*), dobrego dnia!
Ps. "Pamiętniki" zakładałam prześliczną zakładką, którą dostałam w prezencie:
Na zdjęciu też jest bonus w postaci bardzo śmiesznej historii o Kraszewskim, starym wózku i nieco stęchłym skarbie.
* "Gazety piszą o wynalazku p. Benoit, który za pomocą ślimaczków obiecuje ustanowić komunikację między ludźmi w najdalszych świata krańcach. Jest to fakt mistyczny, niestety! Ale gdyby nim nie był? Co wynalazków!"
PS. PS. Patrząc na długość tego posta, widzę, że kontakt z Kraszewskim nie pozostał bez wpływu, za co przepraszam serdecznie i pocieszam się tylko, że nie jest to dwieście tomów. :)