wtorek, 21 sierpnia 2018

Cukry i cynamony różne

"Za pierwszymi drzwiami tej szafy chowano herbatę, cukier, różne tam żelatyny i cynamony. Była to domena rezydentki - panny Agaty, której jedyną ważną czynnością było zaparzanie herbaty i rąbanie cukru z głowy. Za drugie drzwi "odstawiano z obiadu". Tam to się biegło koło piątej  z otrzymanym od babki wyślizganym przez lata kluczykiem.
Klucz otrzymywało się niezmiennie z dwoma napomnieniami: "kręcąc ciągnij do siebie" i "nie łasuj zanadto".
Szczenięce lata, Melchior Wańkowicz

Każdy ma takie swoje drzwi, za którymi lubi sobie połasować, czasem zanadto nawet. Cukry, likiery, golonki, wyroby tytoniowe, zakupy, seriale, prawda to oczywista i wiadoma. Rzadko szafa osobista jednodrzwiowa jest, na ogół tych drzwi więcej. Moimi ulubionymi niezmiennie od ponad pół wieku drzwiami są te, za którymi jest literatura. Kiedy tam wpadam kręcąc kluczykiem do siebie, to niepotrzebne mi prawdziwe podróże, przełęcze malownicze, jeziora migotliwe, przygody, czekolady, kremówki, szarlotki, placki żółciuchne, nogi świńskie, torty rozkoszne, żurki tradycyjne, ćwikiełki, pulardy i pierniki.

Taka więc "Kuchnia literacka", którą wybrał i opracował Jan Tomkowski wraz z Barbarą Jakimowicz-Klein to dla mnie pozycja idealna. Każdy rozdział zaczyna się obszernym fragmentem o jedzeniu wyciągniętym oczywiście z dzieł bardziej i mniej znanych, wszystkich polskich (tu szkoda trochę, że nie z całego świata, ale może za gruba byłaby). Po cytacie mamy kilka przepisów adekwatnych i ozdobionych gustownymi, choć skromnymi ilustracjami.
Na końcu jest indeks rzeczowy i jeżeli ktoś szuka sękacza z tortownicy, łatwo znajdzie. Spis treści też jest, można sobie zobaczyć, jakie rolmopsy przypisano do Tuwima, a jakie bigosy do Mickiewicza.
Kuchnia wydana jest starannie, okładkę ma w paseczki, kartki zszywane, bo w sumie jako książka kucharska może być, więc nie może się rozpaść po dwóch obiadach. Jedyny minus to układ poziomy - nijak na półkę ulokować jej nie da. Albo wystaje z szeregu, albo grzbiet ma odwrotnie. 

Poczytałam sobie jak Mikołaj Rej rzepami i kapustami zarządzał, Kochanowski nalewkami częstował, dowiedziałam się że ogórkowa to rosolnik, kaszanka to psi przysmak, którym tylko Duńczycy się zajadają, że staropolski pączek potrafił oko wybić, że barszcz z rurą to jak najbardziej jadalny jest i nawet nabrałam ochoty na "Nad Niemnem", co mnie nieco zaniepokoiło, bo nigdy "Nad Niemnem" nie lubiłam. No ale skoro utuczyć się na takiej kuchni literackiej nie da, to jakiś mały skutek uboczny może być. 
Poza kuchnią lato w pełni. Swetry moje wszystkie zakurzyły się, długie rękawy tak samo. Nawet jedwab do dziergania za gorący, więc mało go przybywa. Siedzi sobie w filiżance z "Przyjaciół" i czeka na lepsze czasy. 
Kocyk dotarł do czerwca, zaczerwienił się i zbrązowiał od gorąca i też w stronę jesieni oraz Bożego Narodzenia zmierza ze swoimi wszystkimi wełnianymi oczkami.


Kuchnię zakładałam zakładką z parującym kubkiem herbaty, bo herbata i do obiadu i do tortów, jak najbardziej stosowna jest:



Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, życzę różnych miłych chwil za drzwiami i nie tylko. Dobrego dnia! :)

niedziela, 12 sierpnia 2018

Pożytki, przesyty i pocieszenia

"Taka jest treść tej książki. Oczywiście, jej autor nierzadko mija się z prawdą historyczną, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby czytelnicy wybrali sobie to, co jest pożyteczne, a resztę pominęli z pobłażaniem."
Biblioteka, Focjusz

Wybierać i pomijać - właściwie jest to doskonały przepis na zawsze zadowolonego czytelnika niezależnie od okoliczności. Czytam niestrudzenie Focjusza, a Focjusz niestrudzenie opisuje swoje lektury i czasem musi być bardziej niestrudzony ode mnie, bo przeczytał prawie całe Zestawienie zwycięzców olimpijskich i kronik Flegonta. Przesyt odczuł dopiero przy sto siedemdziesiątej siódmej, w której między innymi "Hekatomnos z Miletu odniósł trzykrotne zwycięstwo w biegu na jedną długość stadionu, w biegu na dwie długości stadionu i w biegu w zbroi hoplity, Hipsykles z Sykionu zwyciężył w wyścigu długodystansowym, Rzymianin Gajusz - również w biegu długodystansowym".
W przerwach czytam lekturę znacznie mniej wymagającą, idealnie dopasowaną do wysokich temperatur, mniej może stosowną dla poważnego wieku, ale kto powiedział, że w poważnym wieku należy czytać tylko poważne książki? Nikt. A nawet jeśli ktoś powiedział, to albo nie słyszałam, albo nie pamiętam.


Króliczka Piotrusia zauważyłam pewnego razu w księgarskiej witrynie. Było to wkrótce po moim powrocie z urokliwych zagranicznych małych miasteczek i przygnębiała mnie myśl, że moje miasteczko nie ma kolorowych kamieniczek, migotliwych okien z zalotnymi doniczkami, ukwieconych skwerków i fontann w obfitości. Ma natomiast liczne patologie, obdrapane tynki i dziurawe jezdnie. Kiedy więc spojrzałam na tego słodkiego króliczka w niebieskim kubraczku i złotych literkach, od razu kupiłam go sobie na pocieszenie.
Króliczek wydany jest bardzo starannie, ma twardą okładkę z miękką poduszeczką, zdobny w liście grzbiet, zszywane kartki, kolorowe ilustracje na każdej stronie, liczne historyjki z różnymi bohaterami, a przed każda historyjką jest historia jej powstania. Historyjki są autorstwa Beatrix Potter, (która poza pisaniem historyjek o zwierzątkach, zajmowała się hodowlą owiec w Krainie Jezior), powstały na początku dwudziestego wieku a ich bohaterami są głównie myszki, króliki, ropuchy.
Proste przygody, prosty język, ujmujące, pastelowe ilustracje, aczkolwiek elementy grozy też się pojawiają. Pani Potter nie ukrywa faktu, że można być przerobionym na pasztet, trafić do kanapki, albo zostać zjedzonym bez dodatkowej obróbki. (Jakoś nie wiem czemu, ale wizja pasztetu jest dla mnie najbardziej drastyczna.) Groza jednak szybko mija, wszystko dobrze się kończy herbatą rumiankową albo chlebem z mlekiem i jeżynami i każdy ma gustowne ubranka, przytulne łóżko do spania oraz fotel do bujania.

Jeśli więc ktoś ma chęć poczytać coś sympatycznego małym dziatkom lub wnuczętom albo ma potrzebę poprawy nastroju, to historyjki jak najbardziej się do tego nadają.
Książkę zakładałam magnetyczną zakładką z Piotrusiem, którą kupiłam sobie dawno temu ze względu na uroczy obrazek i teraz się okazała jak znalazł:



 Żeby jednak nie ograniczać się do jednego pocieszenia, w ramach pocieszeń dodatkowych, dziergam koc. Taki koc niesie doprawdy wiele pocieszeń; pociesza kolorami, fakturą, niedzielami, które oddzielone godzinami dziergania, ale systematycznie się pojawiają, pomponami, które będą doszyte na brzegach. Jakby i było mało tych pocieszeń do zapisania kolorów użyłam kalendarzyka, z którego normalnie nie korzystam, bo nie mam co wpisywać, a tu siedzę sobie, patrzę jaki mam wybrać kolor i podziwiam rysunki mojego ulubionego grafika.





Jak więc widać, jestem pocieszona na tak wiele sposobów, że właściwie nie przeszkadza mi upał, ani deszcz, ani patologie, ani obdrapane kamienice. Siedzę sobie nad kocem i snuję różne filozoficzne myśli, ale zaraz potem je zapominam, więc nie wiem czy to się liczy, bo w sumie jakbym ich nie snuła. Chyba.
W każdym razie koc w słońcu wygląda mniej więcej tak:


na krześle tak:


Dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny i przemiłe komentarze i chociaż niedziela już się kończy, co jest trochę smutne, to zaraz będzie środa, a środa w tym tygodniu jest bardzo miła, bo świąteczna i to jest prawdziwie pocieszające.
Dobrego dnia! :)

niedziela, 5 sierpnia 2018

Lato czyli koc

"Autor pisze, że w rzece Indus żyje gad z wyglądu podobny do gąsienicy, która normalnie przebywa w figowcu, tyle że jest długi na siedem łokci; może też być dłuższy lub krótszy. Co do grubości, to jak powiadają, dziesięcioletni chłopiec z trudem objąłby go rękami. Te gady mają dwa kły, jeden w górnej, drugi w dolnej szczęce, i pożerają wszystko, cokolwiek nimi schwytają. W ciągu dnia przebywają w mule rzecznym, w nocy wyłażą i ten z nich, który zastanie na brzegu wołu czy wielbłąda, chwyta go kłami, porwanego wciąga do rzeki i tam pożera go całego z wyjątkiem wnętrzności."
Biblioteka, Focjusz


Czytam Bibliotekę Focjusza, czyli "Katalog i wykaz przeczytanych przez nas książek, których treść chciał dzięki nam poznać w ogólnym zarysie nasz ukochany brat Tarazjusz. Liczba ich wynosi trzysta pomniejszone o dwadzieścia jeden"

Niestety dla mnie, Focjusz mało czytał książek o gadach, Scytach, smarowaniu się masłem, Psiogłowych, skomplikowanych nad wyraz romansach czy o dzikich osłach z jednym rogiem, za to głównie czytał książki teologiczne (te słuszne i te mniej słuszne), historyczne, listy i mowy polityczne. Czytanie więc o tym, co czytał Focjusz nie jest łatwe - dużo nazwisk (w ogóle mi nieznanych), dużo miejscowości, spisków, bitew i dużo skomplikowanych koligacji rodzinnych - ale w jakimś stopniu jednak przyjemne.
Zwłaszcza, kiedy bardzo precyzyjnie i z wdziękiem opisuje styl swoich autorów.

Czytam więc sobie pomału (w taki upał zresztą nawet nie wypada nic robić szybko) i pomału dziergam temperaturowy kocyk. Kocyk jest w 40% wełniany, co wspaniale wzmacnia odczuwanie panujących obecnie temperatur, w dodatku dotarłam do ciepłych, kwietniowych kolorów, więc mam lato w jego zintensyfikowanej esencji. Słońce, wełna, koc, czerwony, słońce, słońce, koc. Wełna.
Mózg pracuje jakby gorzej niż normalnie, myśli sobie płyną leniwie, patrzę jak ładnie kolory układają się w paseczki i wspominam swoją delegację, gdzie nie było gadów zupełnie, były za to ładne domki, katedry i fontanny nawet w drodze do pracy.













 Bibliotekę zakładam zakładką podróżną, czyli z gumką - bardzo praktyczna, w czasie podróży nie wypada z książki, a w dodatku ma liska i górę książek - co jest zawsze przyjemne niezależnie od okoliczności.