niedziela, 28 kwietnia 2024

Pokoje i beczki

 


"Półki sięgały tu do połowy ścian, a te książki, które się na nich nie mieściły, leżały w nieładzie na górze i sięgały do sufitu. Całe sterty książek stały ma podłodze i trzeba było przez nie przeskakiwać. Książki ustawione jedna na drugich wznosiły się w rogu okiennej wnęki jak flanki i chwiały się, gdy ich dotykano. Kiedy ktoś wspiął się i sięgnął po książkę w zachęcającej okładce, poruszał stopami nową falę literatury. I często rzucał tę książkę, której okładka obiecywała tak wiele, bo z nową falą wydźwignęła się inna, jeszcze ciekawsza."

Mały pokój z książkami, Eleanor Farjeon

Kiedy byłam mała, nie czytałam wstępów chyba nigdy. Opóźniały niepotrzebnie to co najprzyjemniejsze, czyli czytanie książki właściwej. Komu potrzebny byłby wstęp do czekolady albo do lodów ze słonym karmelem i orzechami? Nikomu. Z czasem jednak doszłam do wniosku, że skoro jest wstęp, został napisany i umieszczony, w dodatku, jak sama nazwa wskazuje, na wstępie, to może jednak wypadałoby go przeczytać. I tak stałam się czytelnikiem odpowiedzialnym i skrupulatnym. Czasem wstęp jest pożyteczny, czasem zachęca, czasem objaśnia. Ale w przypadku powyżej cytowanego wstępu, napisanego przez samą autorkę miałam kłopot. Wprowadził mnie do małego pokoju  pełnego książek i historii (dużo też tu było kurzu) i chciałam w nim zostać i w ogóle nie wychodzić. A tu nagle koniec i trzeba przejść do opowiastek. Zanim pogodziłam się z tym, że pokoju z książkami dalej już nie będzie, byłam bardzo rozczarowana, ale z każdą opowieścią zapominałam o rozczarowaniu i doceniłam urok tych bajeczek. Napisane ładnym, bogatym językiem, czasem dowcipne, czasem wzruszające, a czasem jedno i drugie. Bardzo życiowe. 

"Ale Królowa Georginia miała siedemdziesiąt lat, gdy Król Ryszard dwadzieścia pięć. A siedemdziesiąt lat to nie dwadzieścia pięć, więc Królowej nie wydawało się, że ma jeszcze dużo czasu."

"Prababka Gryzelda lubiła te same rzeczy co ona. Inaczej niż zwyczajni starsi ludzie, którzy tylko udają, że lubią to samo, prababka lubiła to naprawdę. Kiedy Gryzelda robiła naszyjniki z paciorków, prababka lubiła dzielić koraliki na kupki według rozmiaru i koloru i podawać jej te, których akurat potrzebowała."

Naprawdę, bardzo ładne historie, chociaż i tak w pamięci najbardziej zostaje ten mały pokój. Czasem chciałabym mieć taki pokój, innym razem nie żal mi, że go nie mam. A skoro nie mam i książki u mnie w domu nie mogą piętrzyć się w stosy i chybotać, z niektórymi musiałam się pożegnać. No, lepiej może powiedzieć, że z wieloma musiałam się pożegnać. Wiadomo, wiek się zmienia, upodobania się zmieniają, człowiek jak młody to głupi, nie wie, że jeszcze będzie lubił czytać bajki, chociaż teraz mu się wydaje, że jest dorosły, nie lubi i nigdy nie będzie. A ponieważ właśnie wszystko się zmienia, czasem przychodzi chęć do powrotów i co wtedy, kiedy książki już nie ma, a tak bardzo by się chciało zajrzeć jeszcze raz środka, popatrzeć na ilustracje i przypomnieć sobie tamtejsze przygody, które zupełnie nie jak śniegi, nie stopniały. Tak miałam z Muszelką. Pamiętałam z tej książki tylko obrazek jak siedzi na beczce śledzi, że miała mały grzebyk do swoich pięknych loków i była dosyć humorzastą osóbką. Znalazłam tę Muszelkę w bibliotece, poszłam daleko (pieszo, bo dbam, żeby dużo chodzić pieszo), poszłam dwa razy, bo za pierwszym razem nie zdążyłam przed zamknięciem. No i okazało się, że w moim mieście biblioteki są, jakby tu powiedzieć delikatnie - z przygodami są. Panie nigdy nie wiedzą co jest w katalogu, katalog nigdy nie wie co jest na półkach, co jest w wypożyczeniu a co jest w magazynie. Okazało się, że Muszelki nie ma ani na półkach, ani w wypożyczeniu (a jeśli, to w bardzo bardzo dawnym). Była tylko w katalogu, co mnie nie pocieszyło, więc, cóż zrobić, poszłam do Internetu i kupiłam. No i tak pomyślałam, że dobrze czasem byłoby mieć taki mały pokój, nawet jeśli byłoby w nim dużo kurzu i nikt tam by nie sprzątał. Bo czy te ilustracje nie są śliczne? No są. 





Beczka śledzi też jest:


Dla towarzystwa w podróży kupiłam też Roboty szydełkowe, której okładka mnie trochę rozbawiła, w środku za to szaro i niewyraźnie, ale może coś zrobię z tych wzorów, kto wie.



Bo mimo zagubienia w bibliotekach, w brakach małych pokojów (co się wiąże z różnymi redukcjami) i w spacerach (bo dbam, żeby dużo chodzić), mimo journali (o których jeszcze będzie), robię cały czas na drutach oczywiście. Mój klasyczny cardigan z plisą siedzi na razie w torbie i czeka aż plisę zacznę. Zaczęcie plisy wymaga odpowiednich warunków, czyli dobrego światła, dobrej energii, dobrego nastroju i to tego wszystkiego na raz, wymyśliłam więc, że w oczekiwaniu na owe warunki zrobię sobie prosty sweter po domu. Bo skoro ma się trzydzieści swetrów i blisko dwadzieścia kilogramów włóczki, to czasem nie pozostaje nic innego, tylko robić swetry po domu i do lasu (które niewiele się różnią tak naprawdę). Wpakowałam więc część swojej bawełny do torby i zaczęłam sweter. Bawełna jest bardzo kolorowa, kupiłam ją bowiem w dużych ilościach w celu produkowania maskotek, do czego nie doszło (z wyjątkiem jednej małej sowy, która oczywiście nie wyczerpała nawet jednej setnej bawełnianych zapasów). Kolory swetra nie będą zatem nadmiernie stonowane, co mnie nie martwi, zwłaszcza w lesie jest to przydatne, bo jak wiadomo, dobrze jest być dobrze widocznym w lesie, żeby się nie zagubić na przykład. Czego sobie i Wam życzę.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze! 

Mały pokój zakładałam zakładką idealną do małego pokoju. Syrenki jeszcze nie zakładałam, bo nie zaczęłam czytać. Najpierw muszę się wygrzebać z bibliotecznych stosów, co idzie powoli aczkolwiek skutecznie. 

niedziela, 21 kwietnia 2024

Notesy domowe i podróżne a także Flaubert

 

"Po chwili światło i półmrok mieszają się z sobą, wszystko nasyca się tym samym odcieniem jak na starych płótnach. Ponure dni nabierają kolorytu dni pogodnych, dni szczęśliwe popadają w melancholię tych smutnych. I to dlatego właśnie człowiek pragnie powracać do własnej przeszłości: ona jest smutna, a jednak czarująca."

Gustaw Flaubert W niewoli słowa i kobiet, Frederick Brown

Dawno temu, kiedy jeszcze nie byłam zapisana do pięciu bibliotek, wyjęłam z własnej półki książkę o Flaubercie, książkę bardzo bardzo grubą, ciężką i całą zapisaną drobnym druczkiem. Książkę kupiłam jeszcze dawniej, kiedy wszystkie dni były poniekąd pogodne. Dwa razy zabrałam ją na urlop i przywiozłam z powrotem nawet nie zacząwszy. W sumie nie wiem, co mnie powstrzymało wtedy, na pewno nie siedemset stron, bo wyobrażam sobie, że mam trzy książki przyklejone do siebie, na pewno nie liczne w tym wydaniu literówki, bo o nich nie wiedziałam. Nie powstrzymywał mnie również Flaubert, ponieważ bardzo go lubię, cenię i podziwiam. W każdym razie, książka przejechała setki kilometrów, przestała kilkanaście lat na półce i wreszcie się doczekała. Została przeczytana a ja zostałam z mieszanymi uczuciami. Miejscami Flaubert jest piękny i wzruszający, miejscami natomiast wręcz szokująco dosadny w wyrażaniu się i w sposobie życia (taki był wtedy widocznie wzorzec - domy publiczne w kategorii użyteczności plasowały się chyba zaraz po karczmach). A że, jak to się mówi powszechnie, pewnych rzeczy nie da się odzobaczyć, więc zostałam z tymi obrazami. W sumie całe szczęście, że w prozie Flaubert nie uznawał turpistycznych realiów, bo proces o obrazę moralności za Panią Bovary były dziś bardziej zrozumiały. Miejscami też w tej biografii Flauberta jest dużo, a miejscami dużo jest innych postaci, co chyba nie było aż takie konieczne. 

Dużo jest cytatów z Flauberta i te cytaty są dużej urody (chyba, że to cytaty z listów do kolegów, w nich uroda jest wątpliwa a raczej przesłonięta różnymi skatologicznymi i drastyczno erotycznymi fragmentami). No cóż, zawsze można podążyć za jego radami:

"Życie to tak paskudny interes, że jedynym sposobem, aby je znosić, jest unikanie go dzięki egzystowaniu w Sztuce [...] czytaj wielkich mistrzów, ale robiąc to, próbuj rozumieć, co czyni ich wielkimi, aby zbliżyć się do ich duszy.

Czytaj Montaigne'a. czytaj go nieśpiesznie, z rozmysłem! On Cię uspokoi. I nie słuchaj ludzi, którzy mówią o jego egoizmie. Pokochasz go, zobaczysz. Ale nie czytaj go jak dziecko, dla zabawy, albo tak jak czytają kujony, aby się nauczyć. Nie. Czytaj, by żyć.

Podróżuj! Rozkoszuj się muzyką, malarstwem i horyzontami. Wdychaj boskie powietrze i zostaw za sobą wszystkie swoje troski."

O tak. Nawet podróżowałam kiedyś z Montaignem - pojechał ze mną w góry i nad morze i wrócił - nieprzeczytany. Ale też jest gruby i drobnym druczkiem, a tymczasem przede mną jeszcze anty (już wyjęty i też gruby), więc wszystko po kolei, tylko muszę wydostać się spod bibliotecznych stosików.

Tymczasem pozostaję na podróżowaniu bliskim ościennej Łodzi i w strugach deszczu rozkoszowałam się biblionetkowym spotkaniem. Na szczęście najgorsze strugi były za kawiarnianym oknem, odziana byłam w wełniane chusty, więc nie zmokłam i nie zmarzłam. Dużo było rozmów o muzyce, trochę o wnuczkach, trochę o remontach i trochę o Kubusiu Puchatku i czy jest płytki czy nie. A propos malarstwa i horyzontów dostałam przecudny prezent, notesik, nomen omen służący do podróżowania bo przecież wiadomo, że jak podróżować, to tylko z notesikiem (można i z journalami, journale będę miała nowe, ale o nich w następnym odcinku).


Można sobie zapisywać adresy i menu włoskich restauracji jak się chce, albo można też zapisywać coś innego, jeżeli jest się akurat w Zgierzu albo nie tak daleko jak we Włoszech.

Swoją drogą, kiedy tak oglądałam w zachwycie ów Piccolo guaderno di viaggio czyli little travel notebook (biedni ci Anglicy bez zdrobnień) czyli notesik podróżny, pomyślałam sobie, jakie mamy czasy z technologią i z usłużnymi telefonami. Teraz można w ogóle nie umieć pisać i komunikować się z asystentem Google paszczowo, co uwielbia robić moja czteroletnia wnuczka prosząc Google o bajeczki na You Tube


Google czasem myli dinozaury z Michaelem Jacksonem, ale mimo wszystko radzi sobie. I jak prosto jest dzisiaj, kiedy dostanie się włoski notesik, który z natury jest po włosku. Wystarczy wycelować w niego aplikację z tłumaczem i już wiemy, co miał na myśli Gabriele D'Annunzio


To bardzo przyjemna rzecz, takie notesiki podróżne, właściwie czuję się, jakbym tam była, śpiewała całą drogę, obierała krewetki i piła wino. 

Natomiast Flauberta zakładałam niczym włoskim, ale moją najbardziej francuską zakładką, jaką mam


Dziś rano padał śnieg, ale trudno, i tak można słuchać muzyki, podróżować albo czytać o podróżach. No i pić wino, czego sobie i Wam życzę. :)

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze! Dobrego dnia! Buona giornata!

niedziela, 14 kwietnia 2024

W szponach czasu i bibliotek

 

[Przestrzeń] nieprawdopodobnie się rozrasta; dzięki osiągnięciom techniki człowiek zyskał możliwość praktycznie nieograniczonego podboju przestrzeni (czy to za pomocą środków lokomocji, czy to dzięki Internetowi). Odwrotnie rzecz ma się z czasem: czas się kurczy. Staje się narzędziem - im "efektywniej" funkcjonuje, tym lepiej. Im mniej człowiek go potrzebuje do osiągnięcia celu, tym bardziej jest zadowolony, ciesząc się z poczynionych "zapasów"; problem i zarazem paradoks polega jednak na tym, że ma go coraz mniej. 

Zapomniane/zapamiętane pod redakcją naukową Ewy Ihnatowicz

W ramach nieograniczonych podbojów i wskutek różnych okoliczności, zapisałam się do biblioteki wojewódzkiej. W pewnym wieku pamięć zaczyna bawić się i droczyć, odmawia posłuszeństwa w sklepie spożywczym i po raz któryś każe nam wychodzić ze sklepu bez masła, chociaż to masło mieliśmy kupić, sięga natomiast w głębie przeszłości. Skutki tego sięgania są różne i śmieszne, przypomina nam się droga do szkoły, albo zapach salki katechetycznej, wyślizgana poręcz, po której się zjeżdżało z czwartego piętra. Przypominają się wtedy różne tytuły książek ale ich treść już nie, przypominają się też różne ulubione miejsca, w których czytaliśmy, ale ich tytuły już nie. Zamiast poprzestać na wspomnieniu paczki landrynek, którą dobrze było mieć pod ręką w czasie lektury i zamiast uświadomić sobie, że mam dużo nieprzeczytanych jeszcze książek własnych, wypożyczyłam sobie tom esejów o lekturach dzieciństwa. Bo przecież nie można być w każdym momencie rozsądnym, w niektórych momentach można nie być.

Same eseje, tak jak się spodziewałam, przeczytałam z dużą przyjemnością, jak to bywa z czytaniem o czytaniu - lektury dziecięce w ocenie dorosłych specjalistów wyglądają inaczej i zyskują nowe poziomy. Natomiast skutek uboczny (albo gratis, zależy od poziomu naszego optymizmu) był taki, że zalała mnie fala wspomnień, tym razem z tytułami. Poszłam więc znowu do biblioteki. 


Dodatkowo mam listę (ale na małej stosunkowo karteczce) książek, które chciałabym przeczytać a przynajmniej popatrzeć na obrazki. Oczywiście, kiedy taszczyłam je wszystkie na górę, błysnęła mi myśl, że przynieść to nie wszystko, trzeba je jeszcze przeczytać, ale okazuje się, że brak czasu to problem ogólny i to mnie bardzo pociesza, że nie jestem w tym sama. Poza tym, niektóre są cienkie. Właściwie w ogóle nie myślałabym o czytaniu w kategoriach czasu, gdyby nie moje liczne obecnie inne hobby. Cały czas prowadzę journale (tak, w liczbie mnogiej), cały czas robię na drutach, ogarnęła mnie przemożna chęć kaligrafowania (chyba ma to związek z journalami)


Przy okazji rozmarzyłam się nad powrotem do języka francuskiego, bo ma takie śliczne wyrazy i akcent, ale się powstrzymałam. Cały czas też pracuję nad pamiątkowymi albumami, przy czym o ile pierwszy album główny zrobiłam techniką normalną i zwyczajną, czyli wkleiłam zdjęcia i podpisałam, to już kolejny ozdabiam różnymi klapkami dodatkowymi i kieszonkami i jestem o krok od wpadniecia w otchłanie scrapbookingu. 




Papiery w każdym razie mam i cały szereg innych rzeczy przydatnych i nieodzownych. 



Z drutów schodzi pomału Champagne cardigan z Belli Dropsa, jeszcze tylko plisa, zdjęć nie mam, bo granatowy, najlepiej go wyprowadzić na dwór. Wydzieliłam sobie też małą kupkę włóczek, które mam w planie dziergać w kwietniu i włożyłam je do koszyka w nadziei, że będą w widoczny sposób ubywać, w moich dużych pudłach postępów wyrabiania zapasów w ogóle nie widać, najwyraźniej mam w nich motki i upchnięte, w związku z tym nie ubywa ich, ale się odprężają. Okazało się, że działam według zasad dozorcy z "Momo", który zawsze patrzył na mały odcinek ulicy, kiedy zamiatał, żeby się nie przygnębić nieskończonym zadaniem.

Okazało się też, że działam według pomysłu Homka, który "Teraz nareszcie wiedział co zrobi, to było całkiem proste! Przeskoczy przez całą zimę i jednym długim susem znajdzie się w kwietniu. Nie ma powodu do zmartwień, absolutnie żadnego! Wystarczy zrobić sobie przyjemny dołek do spania i niech świat toczy się dalej własnym torem. A kiedy się obudzi, wszystko będzie tak, jak powinno być"

Dolina Muminków w Listopadzie, Tove Jansson

No i w sumie tak jest. Wiosna przyszła, wszystko kwitnie, słońce świeci, dnie coraz dłuższe, energii coraz więcej i niech tak zostanie, czego Wam i sobie życzę!

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, przepraszam za tak długą nieobecność.

PS. Zapomniane zakładałam zakładką z budzikami (taki zbieg okoliczności):


Na spacery chodziłam głównie po Zgierzu brzydkim, ale patrzyłam tylko w miejsca ładne: