środa, 14 października 2015

Kultura za płotem

"Malarze(...) chcą widzieć świat na nowo i odrzucić wszystkie przyjęte wyobrażenia i uprzedzenia na temat różowej skóry i żółtych lub czerwonych jabłek. Niełatwo pozbyć się z góry wyrobionych pojęć, ale artyści, którym najlepiej się to udało, tworzą często najbardziej pasjonujące dzieła. To oni uczą nas widzieć w naturze nowe rodzaje piękna, o jakich przedtem nie śniliśmy. Jeśli pójdziemy za nimi i nauczymy się od nich, nawet rzut oka z naszego okna może się stać pasjonującą przygodą."
O sztuce, E.H. Gombrich

Książka waży ponad dwa kilo, została wyprodukowana w Chinach (co nie zostało?), wydawana jest od ponad pięćdziesięciu lat, a opowiada o tym jak od najdawniejszych jaskiń i piramid aż do teraz zmieniały się jabłka na obrazach i w rzeźbach, chociaż w naturze nie zmieniały się prawie wcale. Otóż w Egipcie na przykład każdy człowiek miał głowę z profilu, oko en face i dwie lewe nogi też zawsze z profilu. W Grecji na początku miał w dalszym ciągu głowę z profilu, oko en face, ale już tylko jedną nogę z profilu. Co dalej było nie wiem, bo jeszcze nie doczytałam, ale już widać, że istotny jest nie tyle kolor jabłka, co trafność wykonania. Dzieło musi być dobre, wtedy nastaje ład w wszechświecie, malarz jest zadowolony i widz też. I o tym bardzo interesująco, prostym językiem, bez naukowego zadęcia, opowiada Gombrich. To, o czym opowiada, prawie zawsze pokazuje, więc czytanie jest tym bardziej przyjemne (a reprodukcje doskonałej jakości).

- Dobrze jest się od czasu do czasu otrzeć o kulturę - powiedział kiedyś mój przyjaciel i oparł się o płot biblioteki.
"O sztuce" jest właśnie takim płotem, a może nawet bibliotecznym gankiem. Patrzę więc uważnie przez okno i uważnie dziergam, bo dziś środa u Maknety, wprowadzamy ład na druty albo na szydełko, czasem prujemy, bo dzieło musi być dobre.


Przy odrobinie spostrzegawczości można zauważyć, że o ile książka na zdjęciu jest nowa, to poduszki są stare. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że dawniej były en face, a teraz są całkiem przeciwnie i widać śliczne guziczki z tyłu. Przynajmniej na dużej, bo chociaż mała też jak najbardziej miała guziki w planie, to (no dobrze, przyznam się), zszyłam jej boki tak, że guziki byłyby w środku, pominęłam więc ten drobny szczegół.
Poza tym czapka się kończy, małe się dzierga w tajemnicy, a większe się nosi na okrągło do pracy:


Noszę ten sweter tak często, że nawet nie zdążyłam przyszyć guzików (zapewniam, że wypadłyby w dobrych miejscach). Zmieniłam za to (tupet z mojej strony, żeby zmieniać Justynę, ale co to mówili o jabłkach, że nie muszą być czerwone?) mankiet i zamiast oryginalnego ściągacza, zrobiłam ściągacz z fragmentem wzoru z przodu, co bardzo mi się podoba, bo nie lubię ściągaczy.
Dziergałam z Drops loves you, drutami nr 4 i wydziergałam 686 gram

Sztukę zakładam adekwatną zakładką artystyczną,


która konweniuje nawet z Amenhotepem IV.

Biegnę popatrzeć, co tam u Was za płotem i życzę miłego dnia!
Dziękuję też za wszystkie odwiedziny i komentarze. :)

5 komentarzy:

  1. Hmm, pamiętam program o Amenhotepie IV z Discovery, który oglądałam za dzieciaka. Niezły był z niego faraon, i tyle chaosu co wprowadził... :D Książka zupełnia spoza obszaru moich zainteresowań, ale dobrze, że Tobie podchodzi :)
    Sweterek superowy! I mówię to ja - nieznosząca swterków z bawełnianej włóczki! ;)
    Tak poza tym to nominowałam Twój blog do blogowej nagrody Liebster Award, którą ktoś inny przyznał mi ktoś inny. Ma to formę takiego sympatycznego łańcuszka miedzy blogerami, których się docenia, i jesli masz ochotę to zapraszam do siebie po "odbiór wyróżnienia" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To musi być ciekawa lektura, zwłaszcza z obrazkami pokazującymi przykłady. A sweter prezentuje się fantastycznie i wcale nie potrzebuje guzików.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sweter piękny i przypomina mojego ulubieńca ze sklepu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz