czwartek, 20 maja 2021

Pułapki w resztkach i wirusach


 "Kilka tygodni przed wylotem jadę do ambasady po wizę. By uniknąć niechybnej kompromitacji, postanawiam nie próbować mówić po wietnamsku. Gdy urzędnik ambasady czyta moją aplikację wizową, usiłuję rozszyfrować hasła informacyjne za jego plecami, z mizernym skutkiem. Urzędnik podnosi wzrok i rzuca: ”Nauka języka? W trzy tygodnie?”.

Parę dni później książka o Hanoi, napisana przez dwoje europejskich ekspatów, pociesza mnie: „Pogódź się z tym, że twoje próby mówienia po wietnamsku początkowo nie zostaną docenione. Możesz założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że za swoje wysiłki zostaniesz nagrodzony słowami: Sorry, no English!”

Babel, Gaston Dorren

Statystyki mówią, że aby móc rozmawiać z połową ludzkości, wystarczy nauczyć się dwudziestu języków. Gaston Dorren zna w różnym stopniu siedem z nich, postanowił nauczyć się jeszcze jednego – wybór padł na wietnamski. Na pozostałe dwanaście nie starczyło mu ani pieniędzy ani czasu ani cierpliwości wydawcy. Trochę szkoda, bo nie ma jednak jak doświadczenia osobiste – te językowe przeważnie są śmieszne, chociaż czasem jest to płacz przez łzy.

Nic dziwnego, że w trakcie czytania przypominały mi się liczne przygody. Jedna z bardziej stresujących przydarzyła mi się, kiedy mój dawny szef postanowił, że razem z nim odbiorę dwóch Japończyków z lotniska. Miałam stanowić ozdobę jako żeński element (to było dawno temu) oraz językowe wsparcie. Angielskie oczywiście. Żeński element ozdobny zawiódł już w momencie prezentacji, jako że Japończycy okazali się tradycyjni i kobieta w delegacji stanowiła raczej umniejszenie statusu – szefowi udało im się mnie przedstawić dopiero po trzeciej próbie. Pozostał więc angielski, niestety, już przy wyjeździe z lotniska nie zrozumiałam, co powiedział Japończyk siedzący  obok mnie w samochodzie. Na moją prośbę powtórzył trzy razy, po czym lekko się zniechęcił, ale nie poddał się i po chwili znowu mnie zagadnął. A ja znowu – nie zrozumiałam. Zapadła niezręczna cisza, wyjechaliśmy z Warszawy i Japończyk podjął jeszcze jedną próbę komunikacji. Przyznam, że straciłam nadzieję ale w momencie, kiedy on się odezwał mój wzrok padł na ogromny bilbord przydrożny i doznałam nagłego olśnienia – Fabryka??? – zapytałam. - Yes!!- bardzo ożywił się Japończyk. - Fabryka Papieru Kwidzyń? Radość nasza była ogromna – okazało się, że mój angielski nie jest tak beznadziejny, a jego czytanie polskich napisów z reklam zostało wreszcie przeze mnie docenione.

Niezależnie jednak od liczby osobistych doświadczeń autora – książka jest napisana pasjonująco. Oczywiście są języki bardziej ciekawe i nieco mniej, niektóre opisane od strony etymologicznej, niektóre od strony politycznej, historycznej, psychologicznej, co zresztą nie dziwi, bo język właśnie taki jest – cali jesteśmy w nim zanurzeni. Co mi zresztą przypomniało niedawną historię opisywaną w mediach o hiszpańskim urzędniku budowlanym, który przez 16 lat nie chodził do pracy i cały czas pobierał pensję. Wszystko mi się wyjaśniło, kiedy przeczytałam, że po hiszpańsku mówi się, że "coś się zbudowało" – nic dziwnego, można się zasugerować.

Języki ułożone są w kolejności od najmniejszej liczby użytkowników do największej – co oczywiście wzmaga suspens i każdy z języków  ma swoją metryczkę – jaka rodzina, jakie pismo, jaka gramatyka, jakie zapożyczenia. Oczywiście na końcu jest angielski ze swoim 1,5 miliardem użytkowników. Ciekawe też są rozważania co dalej – każdy kto pamięta (no, może nie osobiście) panowanie łaciny czy francuskiego zdaje sobie sprawę, że to może się zmienić. Czy będziemy wszyscy mówić po angielsku? Czy będziemy chodzić z elektronicznymi tłumaczami (które naprawdę są coraz lepsze)?

Zapomniałam tylko dlaczego na okładce jest dwadzieścia kotów. "Babel" czytałam jeszcze zimą i zaraz po niej przysypało mnie różnymi obowiązkami, a kiedy przyszła już wiosna, dopadła mnie zaraza. Nie polecam – dwa tygodnie leżałam w łóżku, trochę oglądałam mało wymagające seriale i spałam szesnaście godzin na dobę. Powoli wracam do życia i do drutów. Przed covidem natomiast szydełkowałam kwiatki. 


Zachwyciłam się kwiatkowymi kocami Arne i Carlosa tak bardzo, ze postanowiłam go zrobić. I gdyby był gdzieś na świecie podręcznik, jak NIE robić koca z kwiatków (czy czegokolwiek innego na drutach albo szydełkiem), to moje poczynania byłyby jak z tego podręcznika właśnie. Ku przestrodze więc zapisuję, jak nie należy robić:

W pierwszym kroku nakupiłam kolorowej włóczki merino

W drugim kroku (po kilku miesiącach od bolesnego wydatku) dokupiłam kolejne kolory

W trzecim kroku kupiłam wzór

I zaczęłam natychmiast robić kwiatki. Wyprodukowałam jedną czwartą i wtedy dopiero przeczytałam wzór w całości i ze zrozumieniem. Co zdecydowanie powinnam zrobić w kroku pierwszym. Bowiem okazało się, że mam nie takie kolory jak trzeba i nie w takiej ilości. Żeby nie wdawać się w żenujące szczegóły, powiem tylko, że włóczkę kupowałam w sumie chyba sześć razy i tak jak na początku miałam może dwa motki merino po dziecięcym kocyku, to teraz mam ich całą górę. Koc z kwiatków jest idealną robótką na wykorzystanie resztek, jednak w moim przypadku stopień wykorzystania włóczki uważam za mało satysfakcjonujący. Ale nic to, mam już plan i wzór na sweter w kolorowe cegiełki.

Stan włóczki po:


Za to sam kocyk zapowiada się  obiecująco:








Pozostaje go tylko połączyć. Mam na to włóczkę granatową, czy w wystarczającej ilości - na razie nie myślę, bo myślenie mam trochę wolne jeszcze.

Dziękuję bardzo za wizyty i za przemiłe komentarze, dobrego dnia! :) 


PS. Stęskniłam się już :)

PS. Babel zakładałam jeszcze zimową zakładką, ale w sumie dziś rano temperatura za oknem bliżej zera niż wiosny:

31 komentarzy:

  1. Z góry przepraszam ;) ale... niekulturalnie wybuchnęłam radosnym śmiechem na widok góry "resztek" jakie zostały po produkcji kwiatuszków :D Za to ilość pięknych kwiatków oszołomiła mnie! Czekam na zdjęcia gotowego kocyka!

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja wiem, to też jest takie uczucie ulgi, że "ze mną nie jest jeszcze tak źle" :D
    Kwiatków mam całe pudło - ale do łączenia już nie mam takiego pociągu - pewnie wolno będzie szło. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja mama miała sukienkę z kwaiatków wełnianych i biały kostium z kwiatków bawełnianych- taka podpowiedź na zagospodarowanie tych resztek:) Dzięki za polecajki książkowe, korzystam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam te kostiumy! U mnie wyrabianie resztek jest o tyle niebezpieczne, że zawsze po zrobieniu czegoś mam na ogół więcej włóczki niż miałam. :D
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Przynajmniej jest jakiś ruch w zasobach. Kiedy wyrabiam zapasy, mam zasadę, że nie dokupuję. Może ze dwa razy w życiu od niej odstąpiłam, ale efekt jej przestrzegania jest taki, że zanim zapasy do mnie przemówią, to znaczy zanim wymyślę co z nich zrobić, trochę trwa... To są myśli w stylu: mogłabym do tego motka dokupić jeden i razem coś z nich zrobić, ale nie dokupię, bo nie. No i leżą motki te, co są i czekają na natchnienie. Ale wiesz co, mam ich w sumie chyba niewiele więcej od Ciebie, więc najmocniej przepraszam, ale i ja odczułam ulgę po obejrzeniu zdjęcia Twoich resztek��
    I ja też wpadłam w podziw nad ilością kwiatuszków - jest ich mnóstwo! Tylko teraz łączenie... Brr.
    Dobrze Cię znów czytać. Wracaj do formy, żebyś miała siłę nacieszyć się wiosną (u nas dzisiaj jest cudnie). Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie właśnie jeszcze nigdy się nie udało nie dokupić. Chyba jednak bardziej ekonomicznie jest dla mnie nie wykorzystywać resztek. :D
      Kwiatków jest 324 i robiłam je półtora miesiąca. Łączenia jestem ciekawa, bo je się szydełkuje razem, więc nie powinno być źle.
      Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Martwiłam się, że Cię tak długo nie było. Ale jesteś.

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, Czajko, jak się cieszę, że już jesteś ! Ja też się stęskniłam za Tobą :) !
    Kwiatki imponujące - wdziękiem i ilością ;))). Resztki też ;D.
    Wiesz, ponieważ temat nie jest mi obcy, to Ci powiem, że miewam myśl, że te robótki ręczne to takie swoiste perpetuum mobile ..... ;)).
    Serdeczności, dbaj o siebie wracaj do pełni sił !
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)))))
      Taaaak nigdy się nie kończą!
      Dziękuję, mam nadzieję, że forma wróci pomału, pozdrawiam!!

      Usuń
  7. Jejciu,od razu te kwiatki skojarzyły mi się z przewróconymi kostkami domina.Nawet przez sto lat bym nie wyprodukowała takiej ilości.Iście koronkowa robota;)
    No i nie wiem czy załapałabym wietnamski, wszystkie azjatyckie wyrazy wydają mi się jednakie hong,hung,nong,yang,itp;)
    Zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, to nie liczyłam, że w tym roku je skończę. :D
      O słówkach jest piękny fragment czytania wietnamskiego zdania po kilku miesiącach nauki - zacytuję go bez krzaczków:
      1. Ktoś młody lub młoda 2. robi coś 3. w jakimś miejscu 5. już (więc musi to być czas przeszły) 6. ponieważ 7. on/ona 8. chce czy raczej chciał/a 9. duoc (Boże, pomóż, to ma 99 znaczeń 10. czasownik, nie mam pojęcia który 11. to może być wszystko 12. dom (albo rodzina lub ekspert) 13. nie mam bladego pojęcia 14. nie wiem, zgubiłem się 15. wiele/wielu
      :))))))
      Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. No nie! Chyba teoria względności i kwarków jest łatwiejsza;)

      Usuń
    3. Ale jakie pole do wyobraźni! Nie zapomnę jak koleżanka nam objaśniała mały koreański znaczek - przedstawiał kobietę, niezbyt bogatą z małą chatką przy poletku ryżu. Opis trwał długą chwilę, a my się bardzo rozmarzyłyśmy :))))

      Usuń
    4. A ci ludzie po prostu posługują się tymi wszystkimi językami. Ot tak. I piszą.
      Geniusze.
      Że się okrutnie, prostacko narzucę, ale u siebie na blogu ostatnio dałam cytat z książki, on też był o tym jak język narzuca postrzeganie świata.

      Usuń
    5. Taaak! Ja pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie czteroletni chłopczyk - jak mówił po francusku! A jaki miał akcent!
      Bardzo chętnie przeczytam, dziękuję :)))

      Usuń
  8. Będzie ładny koc, nie kupuję włóczek tylko wyrabiam zapasy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! To prawie jak ja, ale prawie robi różnicę. :))))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  9. Telepatia,bo dosłownie wczoraj głowiłam się nad tym, jak i gdzie Ciebie poszukiwać. A dzisiaj proszę taki wysyp kwiatuszków, ciekawe urywki z ksiażki i bardzo pouczający obrazek z życia wzięty. Jak się cieszę, że Cię już "mamy". Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwyraźniej telepatia :D
      Dziękuję, dziękuję - też się cieszę, że wróciłam do Was, pozdrawiam najserdeczniej :)

      Usuń
    2. A ja w tym samym czasie się głowiłam nad tym, czy Honorata by wiedziała, co się dzieje z Czajką.

      Usuń
  10. Jak dobrze, że jesteś, bo już wymyślam, że Cię nam wirus zabrał, ale na szczęście zrobił to tylko na jakiś czas. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo zdrowia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście, ale choroba paskudna.
      Pozdrawiam gorąco!!

      Usuń
  11. Podobnie jak parę koleżanek we wcześniejszych wpisach, zastanawiałam co się z tobą dzieje. Na szczęście już jesteś z górą pięknej ukwieconej wiosny. Podziwiam cię bardzo, że byłąś wstanie wyszydełkować takie mnóstwo drobnych kwiatów. Są cudne! Chciałbym mieć tyle cierpliwości.
    I chciałabym umieć porozumiewać się w wielu językach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo!! Ale brak mi było drutów ledwie się powstrzymuję przed nabraniem dziesięciu rzeczy na raz na druty :)))
      Och, ja też!!

      Usuń
  12. I ja ubawiłam się setnie (w myśl zasady "z kogo się śmiejecie ?Z siebie samych się śmiejecie"), patrząc na uzyskane przez Ciebie "resztki". Jakby co, to zawsze możesz z nich zrobić "pasiaka", ja tak zagospodarowałam górę włóczek, ale ze dwie jeszcze mi zostały... Cieszę się, że wróciłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam na nie plan :))))
      Dziękuję i pozdrawiam!!

      Usuń
  13. Zastanawiałam się, czy Cię zaraza nie dopadła, bo dawno nie pisałaś... Dobrze, że już zdrowiejesz!!!
    No nie powiem, trochę Ci tych resztek po wyrabianiu resztek zostało! *^O^* Ale kwietna łąka imponująca!
    Przypomniała mi się jedna moja japońska znajoma - pisze świetnie, ale... mówi tak, że mnie jest głupio, bo jej nie rozumiem!... Więc każde nasze spotkanie na żywo jest dla mnie jednocześnie wspaniałe i niesamowicie stresujące. Jej mąż po angielsku umie powiedzieć hello, good i okay, i robi to wyraźnie i zrozumiale! *^V^*~~~

    OdpowiedzUsuń
  14. Hihi, mnożą się chyba :))
    Ja najbardziej lubię słuchać jak po angielsku mówią Szwedzi - bardzo wyraźnie. Gorzej Hindusi - jeszcze przez telefon to był dramat.
    A Ciebie z tym japońskim to szczerze podziwiam :)))

    OdpowiedzUsuń
  15. Czajko, piękne te kwiatki, jak łąką umajona :) Zdrowia Ci życzę i wysyłam uściski

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz