niedziela, 26 września 2021

Granice i odmiany

 


"Trasa prowadziła mnie czasem do nadgranicznych wiosek. Zdarzało się to jednak rzadko. W miarę bowiem zbliżania się do granicy ziemia pustoszała, spotykało się coraz mniej ludzi. Ta pustka zwiększała tajemniczość takich miejsc, a zwróciło także moją uwagę, że w pasie przygranicznym panuje cisza. Ta tajemniczość i ta cisza przyciągały mnie, intrygowały. Kusiło mnie, żeby zobaczyć, co jest dalej, po drugiej stronie. Zastanawiałem się , co się przeżywa, przechodząc granicę. Co się czuje? Co myśli? Musi to być moment wielkiej emocji, poruszenia, napięcia. Po tamtej stronie - jak jest? Na pewno - inaczej. Ale co znaczy to - inaczej? Jaki ma wygląd? Do czego jest podobne? A może jest niepodobne do niczego, co znam, a tym samym niepojęte, niewyobrażalne? Ale, w gruncie rzeczy, największe moje pragnienie, które nie dawało mi spokoju, nęciło mnie i dręczyło, było nawet skromne, bo mianowicie chodziło mi o jedno tylko - o sam moment, sam akt, najprostszą czynność przekroczenia granicy. Przekroczyć i wrócić, to by mi, myślałem, zupełnie wystarczyło, zaspokoiło mój niewytłumaczalny właściwie, a jakże ostry głód psychologiczny."

Podróże z Herodotem, Ryszard Kapuściński

Już nie pamiętam co skusiło mnie do kupna tej książki - może okładka z romantyczną mapą, chyba nie autor, bo żadnych innych jego książek nie znałam. Na pewno nie skusił mnie Herodot, bo o nim nie słyszałam nic w ogóle. Kupiłam zatem bez określonego powodu i nie rozczarowałam się.

Kapuściński w podróżach jest trochę prywatny, trochę nieśmiały i zagubiony, nie zna języka, nie zna kultury, nie zna świata. Świat był dosyć odległy, bo w pierwszą podróż redakcja pisma wysłała go do Indii, a potem było jeszcze dalej. Na drogę dostał od szefowej "Dzieje" Herodota. Herodot w podróż nadawał się idealnie - sam niestrudzony, dociekliwy podróżnik, dodawał Kapuścińskiemu odwagi i otuchy. Można nawet powiedzieć, że zaprzyjaźnili się, chociaż, jak wiadomo, przyjaźń taka jest nieco jednostronna, ale też miła i cenna. 

I tak przekraczali obaj granice geograficzne i granice w czasie niespiesznie, refleksyjnie i niezmiernie ciekawie. Oczywiście zaraz po przeczytaniu książki kupiłam sobie samego Herodota (też się nie rozczarowałam), stoją teraz obok siebie


a po latach przeczytałam Kapuścińskiego jeszcze raz. Bo to jest właśnie taka książka, do której się tęskni i do której się wraca.

Zakładałam ją, tez nie wiedzieć czemu, zakładka z Puciem. No, nie zawsze wszystko do wszystkiego musi pasować.



Robótkowo dalej szydełkuję kwiatki w kocu, ale narzuciłam też na druty mały żółty komin dla odmiany, zobaczymy jak się potoczy, muszę tylko przebrnąć przez początek. O ile lubię właściwie wszystkie początki - zwłaszcza początek podróży lubię - ten moment zapinania pasów, albo siadania przy oknie w pociągu, to w robótce lubię, jak już nabiera rozpędu i ma pierwsze rzędy za sobą.

Rozpędu nabiera za to jesień, dzień już ciemnieje po coraz szerszych brzegach, nastaje mój ulubiony czas w kaloszach i wełnianych szalikach. 

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia!

8 komentarzy:

  1. Córka moja już dawno próbowała namówić mnie na reportaże Kapuścińskiego, ale po Twoich relacja czuję, że zbliża się się ten moment. Bardzo mnie cieszy ten "żółty" kolor komina, widocznie już ostatnio pokazywany sweter czerwono bordowy był zwiastunem rozszerzającej się palety barw Twoich udziergów. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Podróże z Herodotem są dobre na początek - pozwalają poznać Kapuścińskiego od kulis trochę :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Nie znam Kapuścińskiego. Herodota tym bardziej nie. Może warto nadrobić zaległości?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kapuścińskiego jak dotąd czytałam tylko "Cesarza", ale że tym wpisem apetytu mi narobiłaś, to pewnie i po "Podróże..." kiedyś sięgnę, a może i po samego Herodota również. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz