środa, 17 lutego 2016

Liście niespieszne

"Dużo lat upłynęło od tego dnia. Schody i ściana, na której ujrzałem odblask świecy ojca, nie istnieją już od dawna. We mnie też zniszczało wiele rzeczy, o których myślałem, że powinny trwać wiecznie, i nowe wyrosły dając początek nowym troskom i radościom, których wówczas nie byłbym mógł przewidzieć, tak samo jak dawne stały mi się trudne do zrozumienia. Od dawna już ojciec nie może powiedzieć mamie: „Idź do tego malca."
Możliwość takich godzin już się nie odrodzi dla mnie nigdy. Ale od niedawna zaczynam bardzo dobrze słyszeć, kiedy nadstawię ucha, łkanie, które zdołałem powstrzymać w obecności ojca i które wybuchło dopiero wówczas, kiedy zostałem sam z matką. W rzeczywistości łkanie to nie ustało nigdy; i jedynie dlatego, że życie milczy teraz bardziej dokoła mnie, słyszę je na nowo, niby owe dzwony klasztorne, w ciągu dnia tak stłumione hałasami miasta, iż zdawałoby się, że zamarły, ale które zaczynają znów dzwonić w ciszy wieczornej."
W stronę Swanna, Marcel Proust


Będąc prostą kobietą, nie powinnam być może pisać o Prouście, o którym pisali najwięksi. Ale żadne poczucie przyzwoitości nie zabroni mi się nim zachwycać, nawet jeśli niezbyt "jasno czytam w swoim zachwyceniu".
Czytam więc "W stronę Swanna" po raz kolejny. W dużym uproszczeniu jest to wspomnienie dzieciństwa w pierwszej części i wspomnienie pewnej miłości w drugiej. Oba wspomnienia wskrzeszone z głębi przeszłości z tak ogromną siłą, że stają się dla nas równie żywe, co nasze.
"I jak w owej zabawie, w której Japończycy zanurzają w porcelanowym naczyniu pełnym wody kawałeczki papieru z pozoru byle jakie, które ledwo się zanurzywszy wydłużają się, skręcają, barwią, różniczkują się, zmieniając się w kwiaty, w domy, w wyraźne osoby, tak samo teraz wszystkie kwiaty z naszego ogrodu i z parku pana Swann i lilie z Vivonne, i prości ludzie ze wsi, i ich domki, i kościół, i całe Combray, i jego okolice, wszystko to, przybrawszy kształt i trwałość, wyszło — miasto i ogrody — z mojej filiżanki herbaty."
W stronę Swanna, Marcel Proust

Prousta trzeba czytać niespiesznie.  Trzeba stłumić hałasy miasta i pozwolić snuć się tej frazie ze strony na stronę. Niech ma czas na wszystko, niech zegar na wieży wybije godzinę, ciotka Leonia odcyfruje Ali Babę z talerza, kurczęta się upieką i niech imię Gilberty przesunie się koło Narratora po raz pierwszy. Niech ten cały czas nadejdzie i przeminie, nie będzie on dla nas czasem straconym, odzyskamy go z pewnością na końcu, nawet jeżeli ma być to koniec siódmego tomu.

Do którego mam równie daleko, jak do końca szarego sweterka. Liść za liściem, we wtorki, w niedziele i w środy. W środy zwłaszcza, bo z Maknetą.
Dziękuję serdecznie za Wasze odwiedziny i komentarze, miłego dnia! :)

9 komentarzy:

  1. Ja z Proustem jeszcze się nie spotkałam i trochę mi wstyd z tego powodu. Tak pięknie piszesz o nim, że coraz bardziej nabieram ochoty na powolność tego spotkania. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie wstyd, ale ile Cię omija. ;) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Mnie też jeszcze nie było po drodze z Proustem, ale może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz o Prouście jak najwięcej, bo gdyby mi Tolkien w paradę nie wszedł, czytałybyśmy w tej chwili to samo. Poprzednią Twoją notkę o nim dodałam do ulubionych z myślą o zalinkowaniu w swoim wpisie, tę też dodaję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nie wchodzi w paradę, bo jakoś za późno chyba się z nim poznałam - nie przepadam. Dzięki. :)

      Usuń
  4. Nieśpiesznie, bo przy nim czas zwalnia....

    OdpowiedzUsuń
  5. Proust miał być moją lekturą na wakacje, ale nie wyszło. Teraz to nawet nie ma szans na nieśpieszne czytanie, bo jakoś trudno o skupienie tak między pracą, robótką, obiadem a nowymi/starymi zainteresowaniami.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz