"Dużo lat upłynęło od tego dnia. Schody i ściana, na której ujrzałem odblask świecy ojca, nie istnieją już od dawna. We mnie też zniszczało wiele rzeczy, o których myślałem, że powinny trwać wiecznie, i nowe wyrosły dając początek nowym troskom i radościom, których wówczas nie byłbym mógł przewidzieć, tak samo jak dawne stały mi się trudne do zrozumienia. Od dawna już ojciec nie może powiedzieć mamie: „Idź do tego malca."
Możliwość takich godzin już się nie odrodzi dla mnie nigdy. Ale od niedawna zaczynam bardzo dobrze słyszeć, kiedy nadstawię ucha, łkanie, które zdołałem powstrzymać w obecności ojca i które wybuchło dopiero wówczas, kiedy zostałem sam z matką. W rzeczywistości łkanie to nie ustało nigdy; i jedynie dlatego, że życie milczy teraz bardziej dokoła mnie, słyszę je na nowo, niby owe dzwony klasztorne, w ciągu dnia tak stłumione hałasami miasta, iż zdawałoby się, że zamarły, ale które zaczynają znów dzwonić w ciszy wieczornej."
W stronę Swanna, Marcel Proust
Będąc prostą kobietą, nie powinnam być może pisać o Prouście, o którym pisali najwięksi. Ale żadne poczucie przyzwoitości nie zabroni mi się nim zachwycać, nawet jeśli niezbyt "jasno czytam w swoim zachwyceniu".
Czytam więc "W stronę Swanna" po raz kolejny. W dużym uproszczeniu jest to wspomnienie dzieciństwa w pierwszej części i wspomnienie pewnej miłości w drugiej. Oba wspomnienia wskrzeszone z głębi przeszłości z tak ogromną siłą, że stają się dla nas równie żywe, co nasze.
"I jak w owej zabawie, w której Japończycy zanurzają w porcelanowym naczyniu pełnym wody kawałeczki papieru z pozoru byle jakie, które ledwo się zanurzywszy wydłużają się, skręcają, barwią, różniczkują się, zmieniając się w kwiaty, w domy, w wyraźne osoby, tak samo teraz wszystkie kwiaty z naszego ogrodu i z parku pana Swann i lilie z Vivonne, i prości ludzie ze wsi, i ich domki, i kościół, i całe Combray, i jego okolice, wszystko to, przybrawszy kształt i trwałość, wyszło — miasto i ogrody — z mojej filiżanki herbaty."
W stronę Swanna, Marcel Proust
Prousta trzeba czytać niespiesznie. Trzeba stłumić hałasy miasta i pozwolić snuć się tej frazie ze strony na stronę. Niech ma czas na wszystko, niech zegar na wieży wybije godzinę, ciotka Leonia odcyfruje Ali Babę z talerza, kurczęta się upieką i niech imię Gilberty przesunie się koło Narratora po raz pierwszy. Niech ten cały czas nadejdzie i przeminie, nie będzie on dla nas czasem straconym, odzyskamy go z pewnością na końcu, nawet jeżeli ma być to koniec siódmego tomu.
Do którego mam równie daleko, jak do końca szarego sweterka. Liść za liściem, we wtorki, w niedziele i w środy. W środy zwłaszcza, bo z Maknetą.
Dziękuję serdecznie za Wasze odwiedziny i komentarze, miłego dnia! :)
Ja z Proustem jeszcze się nie spotkałam i trochę mi wstyd z tego powodu. Tak pięknie piszesz o nim, że coraz bardziej nabieram ochoty na powolność tego spotkania. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTo nie wstyd, ale ile Cię omija. ;) Pozdrawiam!
UsuńMnie też jeszcze nie było po drodze z Proustem, ale może kiedyś.
OdpowiedzUsuńOby, oby. Nigdy nie wiadomo. :)
UsuńPisz o Prouście jak najwięcej, bo gdyby mi Tolkien w paradę nie wszedł, czytałybyśmy w tej chwili to samo. Poprzednią Twoją notkę o nim dodałam do ulubionych z myślą o zalinkowaniu w swoim wpisie, tę też dodaję.
OdpowiedzUsuńMnie nie wchodzi w paradę, bo jakoś za późno chyba się z nim poznałam - nie przepadam. Dzięki. :)
UsuńNieśpiesznie, bo przy nim czas zwalnia....
OdpowiedzUsuńTo prawda. :)
UsuńProust miał być moją lekturą na wakacje, ale nie wyszło. Teraz to nawet nie ma szans na nieśpieszne czytanie, bo jakoś trudno o skupienie tak między pracą, robótką, obiadem a nowymi/starymi zainteresowaniami.
OdpowiedzUsuń