"Jest to książka o Homerze. To on jest naszym pieśniarzem śpiewającym opowieści. Zarazem jednak, w szerszym sensie, reprezentuje wszystkich pieśniarzy śpiewających opowieści od niepamiętnych czasów zamierzchłej przeszłości aż po dzień dzisiejszy."
Pieśniarz i jego opowieść, Albert B. Lord
W latach trzydziestych ubiegłego wieku Albert B. Lord, późniejszy profesor slawistyki na uniwersytecie Harvarda, ze swoim ówczesnym mentorem Milmanem Parrym zabrał pół tony płyt aluminiowych (pomyśleć tylko, że teraz wystarczyłby smartfon) i pojechał na Bałkany nagrywać tamtejszych Homerów. Wszystkie te nagrania (prawie wszystkie) umieszczone na gustownej płycie DVD (ważącej zdecydowanie mniej niż pół tony) zostały przyklejone do tylnej okładki książki, którą ślicznie przecenioną nabyłam jakiś czas temu. Naczytawszy się opowieści o Orfeuszu w Bułgarii, przesunęłam Pieśniarza na początek kolejki i zaczęłam czytać czas jakiś temu. Płyty nie słuchałam jeszcze, może boję się zasłuchać albo rozczarować.
Jestem w połowie czytania i trochę niepokoję się o Homera, bo coś czuję, że w drugiej połowie się rozstrzygnie, czy on był naprawdę, czy nie i czy to on wyśpiewał Iliadę z Odyseją czy jakiś inny poeta o tym samym nazwisku. Bo generalnie pieśniarz od dawien dawna nie śpiewał pieśni po to żeby przekazywać ją kropka w kropkę następnym pokoleniom, ale ją tworzył w czasie śpiewania. Tak pieśń żyła tylko jednej nocy i przepadała w niepamięci. I tylko opowieść w tej pieśni była prawdziwa i niewymyślona. I to ona trwała przez wieki.
Wszystkie nagrane i przeanalizowane pieśni (a nagrywane je w sumie przez kilkanaście lat) mają tę tezę udowodnić. Czytam sobie powoli, mimo niepokoju, nie zaglądam na koniec i cierpliwie czekam na rozwój wypadków. Czyta mi się dobrze, nawet pomimo "alternacji wzorców rytmicznych w długich półwersach", które z rzadka napadają mnie z kartek i których nic a nic nie rozumiem. Skupiam się na opowieściach, na epice (która "nie tylko jest rodzajem literackim, ale sposobem na życie"), na pasaniu owiec, starych sposobach życia i starych mowach. Jestem w połowie i za mną wprowadzenie do nowego wydania, przedmowa, przedsłowie i wprowadzenie, oraz kilka rozdziałów właściwych.
W tle (czyli w środę z Maknetą) dziergam pierwszy rękaw (chyba prawy) pasiastego sweterka i tu mnie naszła refleksja o kobiecej logice. Trzy ostatnie pary rękawów wydziergałam symultanicznie (w sensie, że dwa rękawy na raz i na jednej żyłce) i tak postanowiłam sobie dziergać już zawsze. Ale poczułam się zmęczona żyłką, przekładaniem magicznych pętelek i zapragnęłam mieć krótkie druty na krótkich żyłkach. Poszukałam w sieci, przeczytałam opinię Doroty od swetrów, która odradza zdecydowanie takie druty i takie żyłki, kupiłam jedne na próbę. Okazały się skrajnie niewygodne (żyłka 23cm) i nie można ich zwinąć w kółko bez trudu. Po czym. Po czym kupiłam kolejne trzy pary. Wbrew pozorom i zdrowemu rozsądkowi była to decyzja słuszna. Krótkie drutki na krótkiej żyłce (30cm) są bardzo wygodne i bardzo przyjemnie dzierga się rękaw (prawy, ale myślę, że z lewym będzie podobnie).
Wniosek z tego taki, że nie warto trzymać się kurczowo zdrowego rozsądku i warto czasem popłynąć z kobiecą logiką. Tym sposobem mam nową paczkę Muskat w ślicznym kolorze, pięć czekoladowych włóczek Ella, śliczny naszyjnik sutasz w kolorze błękitnym i dwie książki o tłumaczeniach w drodze.
Oraz cztery kubeczki. Niby miałam nie kupować, ale czy jesteśmy w stanie zdrowym rozsądkiem zgłębić głębie kobiecej logiki? Nie jesteśmy, więc lepiej się poddać i czekać na dobre, które z tego poddania wyjdzie. Na pewno czekoladowa Ella będzie pyszna.
Tak jak moja własnoręcznie wyprodukowana zakładka z pudełka po niemieckich truflach:
i tak jak drożdżowe jagodzianki:
Trochę przeciekły, ale to w niczym nie zaszkodziło im w byciu pysznymi. Wiem, wiem - biodra, talia i te rzeczy, ale jest lato - czas plonów. Nie można pozwolić, żeby się plony marnowały na targu. Jagody stworzone są do jagodzianek i trzeba się z tym pogodzić i uszanować. No i zjeść na koniec do kawy.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze, miłego dnia! :)
Mmmm... Pyszności...
OdpowiedzUsuńNiech żyje kobieca logika. Moim zdaniem ,gdyby kobiety dowodziły wojskami, to świat uniknąłby wielu wojen i tragicznych wydarzeń. Też bardzo często postępuję wbrew zasadom, bo coś mi tam logika podszeptuje. Podziwiam umiejetność dziergania obu rękawów naraz, ja jeszcze do tego nie dorosłam, nawet nie próbowałam. A bułeczki bardzo pobudzają apetyt( chociaż nawet zakładka do książki też nas na kalorie namawia). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzierganie dwóch rękawów nie jest takie trudne (dla kogoś w miarę oswojonego z magic loopem), co prawda ja pierwszy sweter zaczęłam na dwóch drutach a po paru rządkach dopiero przeszłam na jeden (ale ja jestem średnio zaawansowana). No i widać troche jednak męczy ta technika, zrobiłam tak trzy swetry pod rząd i musiałam odpocząć. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńBułeczki pycha:)
OdpowiedzUsuń