Przypinka wymyślona przez Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury
- Tyle pisałaś o Prouście, a nawet nie wspomniałaś mistrza Boya. Tłumacza. - Odezwała się w słuchawce z pewnym żalem moja ulubiona Ciocia. - Wysyłam Ci list.
I faktycznie wkrótce list przyszedł zupełnie jak za dawnych czasów, bo ze znaczkiem i czekał na mnie w skrzynce na listy.
W środku miał dwa artykuły - oba o tłumaczeniach i że tłumaczenie jest ważne. Pierwszy artykuł jest autorstwa Justyny Sobolewskiej (i jak to się plecie - właśnie wczoraj zapisałam sobie tytuł jej książki o czytaniu "Książka o czytaniu czyli Resztę dopisz sam" żeby w wolnej chwili ją nabyć i przeczytać). Tłumaczenie to praca niewdzięczna (bo w cieniu autora), znojna (przez idiomy ale nie tylko) i naprawdę mało, bardzo mało płatna. W dodatku w dzisiejszych zinternetowanych czasach zastępowana przez wujka Google (w głowie się nie mieści). Dlatego warto walczyć, warto o tłumaczach i tłumaczeniach mówić, bo "Chodzi bowiem o najwyższą stawkę, o język. Zły, niechlujny stan przekładów odzwierciedla stan polszczyzny. Jesteśmy coraz bardziej uodpornieni na byle jaki język, twierdzi Kłobukowski. I nikt już niczego nie poprawia."
Niewidzialny jak tłumacz, Justyna Sobolewska (Polityka nr 28, 6.07-12.07.2016)
Co prawda ja mam niewielkie możliwości walki, jedyne co mogę zrobić, to myśleć o tłumaczach ciepło i z wdzięcznością. Za to, że zamiast nauczać się w Paryżu sztuki doktorskiej, leżeli całymi dniami w hotelowym łóżku, przeczytali całą literaturę francuską, która nie była napisana po polsku, a potem ją w trudach po mistrzowsku prawie całą przetłumaczyli (to oczywiście Tadeusz Żeleński-Boy).
Drugi artykuł napisał Michał Rusinek, którego bardzo uwielbiam za to, że był sekretarzem Wisławy Szymborskiej, a potem to wdzięcznie opisał. Artykuł jest o Stanisławie Barańczaku, który jak ogólnie wiadomo spolszczył chyba całego Szekspira i jego Szekspir jest zrozumiały i śmieszny. I który był "wybitnym specjalistą od językowych sprężynek" - jak mawiała Szymborska, sprężynki charakteryzują dobry tekst literacki: "naciśnięte [sprężynki] wyzwalają chęć i radość czytania".
Oczywiście list (a właściwie dwa wycięte artykuły) miał skutki uboczne i nawet mnie to nie dziwi - jeżeli nałogowy czytacz czyta o czytaniu i przy tym trafi na tytuł nieznanej mu książki o czytaniu i tłumaczeniu, to nie ma szans, żeby nie kupił, bo musi koniecznie mieć. Kupiłam więc dwie - "Przejęzyczenie: Rozmowy o przekładzie" Zofii Zaleskiej oraz antologię artykułów z Literatury na świecie "O nich tutaj" w redakcji Piotra Sommera. Przy tej drugiej czułam lekkie wyrzuty wobec moich przepełnionych totalnie półek, bo o ile pierwsza była w postaci elektronicznej i zmieściła się w czytniku zupełnie swobodnie, to właśnie druga zupełnie nie. Ma 600 stron i waży z kilogram. Ale kiedy już wyjęłam ją z paczki - jaka przyjemność. Ma śliczną obwolutę. Pod obwolutą zupełnie inną okładkę, ale też śliczną. Ma zakładkę zupełnie jak obwoluta. Ma najlepsze artykuły o tłumaczeniach z ostatnich trzydziestu lat. Ma również trzy części - szczegóły, ogóły i brokuły. Zwłaszcza brokuły mnie ciekawią i cieszę się, że uległam. Książka oczywiście znalazła swoje miejsce, bo nałogowy czytacz, nawet z najbardziej pełnymi półkami zawsze kolejną książkę gdzieś upchnie w przejawach geniuszu.
Poza tym oczywiście dziergam do czytania jak to w środy z Maknetą. Dziergam niezmiennie morski w paski i jest postęp. A nawet dwa - pierwszy postęp to drugi rękaw (czyli już z górki). Drugi postęp to paski w okrążeniach. Jestem tak zachwycona swoją świeżo nabytą techniką, że aż postanowiłam ją zobrazować.
Moje paski wydziergane w okrążeniach półtora roku temu (nawet Czajkomąż wypatrzył ząbki w pierwszym rzucie oka, chociaż na swetrach się nie zna i unika patrzenia):
i moje obecne paski:
Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, życzę miłego dnia i samych sprężynek literacko-dzierganych! :)
Często się sama zastanawiam, jak bardzo dana książka jest dobra/zła w swoim ojczystym kraju, a jak wiele zawdzięcza tłumaczeniu. To naprawdę niewdzięczna praca - nie wolno za dużo oddać od siebie, ale trzymanie się sztywno tekstu też nic nie da.
OdpowiedzUsuńA na koniec i tak wszyscy docenią tylko autora...
Niektóre oryginały są lepsze (zwłaszcza jak tekst głęboki i wieloznaczny - nie ma szans), ale ponoć nieraz lepsze tłumaczenie - tak jak w przypadku Whartona.
UsuńTo prawda, mało kiedy kojarzymy tłumaczy. Pozdrawiam! :)
Niski Ci pokłon za ten poruszony temat, który zmusza do głębokich refleksji. Na codzień w życiu spotykamy moc ludzi, których zasługi są szerszym masom nieznane, bo ich twór pracy prezentują znane "gwiazdy". Tłumacz- mnie nawet słowo podpowiada, że to on prowadzi nas po czytanym tekście i pozwala go zrozumieć. Niestety przy tytule nikt o nich nie pamięta.
OdpowiedzUsuńA co do swterka,to już kunszt w "paskowaniu". Pozdrawiam serdecznie.
Co do swterka, to widzimy naocznie jak rośniesz w
Dzięki, widzisz, musiano mnie trochę "przymusić". Masz rację, wiele jest osób drugiego planu.
UsuńZ pasków jestem bardzo dumna. Pozdrawiam serdecznie! :))
A ja właśnie (wreszcie) zaczęłam Prousta. Dla tłumaczy jestem pełna podziwu, bo nie dość, że potrafią odpowiednie dać rzeczy słowo, to jeszcze imponują mi całą tą wiedzą niezbędną do wykonania dobrego przekładu i nie chodzi mi w tym momencie tylko o umiejętności językowe.
OdpowiedzUsuńCzytałam, zaraz lecę skomentować. :)))))
UsuńŚwięta prawda - nieraz muszą zgłębiać i tematy muzyczne, prawnicze, lekarskie. Ciężki kawałek chleba, chociaż tacy tłumacze z pasją to lubią, szkoda tylko że tak fatalnie płacą za to.
Pozdrawiam!!
Bardzo wiele zależy od tłumacza. Mam na to przykład omawiając lektury szkolne z uczniami, kiedy to mają egzemplarze tłumaczone przez różne osoby... zdarzają się dziwne rozbieżności:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie