Przejęzyczenie, Zofia Zaleska
Zdyscyplinowana siedzę nad czekoladowym sweterkiem, ale on przybywa bardzo powoli, więc moje myśli błądzą sobie w kobiecych obłokach. Obłoki są zwiewne, kolorowe i naprawdę kobiece. Mają postać czapki albo mitenek albo otulacza. Co prawda mój piórkowy nie ma jeszcze rękawów, a czekoladowy ani rękawów ani dołu też nie ma, ale jest dopiero sierpień (trochę nie wygląda), nie muszę dziergać żmudnych projektów męskich jak rok temu i dwa lata temu. Oba projekty z pomponami, które przyprawiły mnie o kilka załamań nerwowych. Obmyślam więc kobiece kwiatki i listki w kolorach kobiecych w przyjemnym zdyscyplinowaniu. I wtedy nagle do pokoju wchodzi syn, siada na kanapie, co zawsze wróży Rozmowę poważną.
- Nowy sezon - zagaja niewinnie - nowa czapka.
Gdybym pisała nie bloga, ale powieść dramatyczną, w tym momencie powinny mi zadrżeć druty, a kilka oczek czekoladowych z brzękiem powinno spaść na podłogę. W blogu jęknęłam tylko cicho i było to słuszne, albowiem szybko okazało się, że czapka ma być na prezent, więc jak najbardziej kobieca. Ustalanie wzoru poszło szybko i profesjonalnie, dostałam zdjęcia na wzór, opisywaną "jakby jodełkę" jako doświadczona dziewiarka bez trudu zdiagnozowałam jako ściągacz angielski. Optymistycznie więc zgłębiałam temat.
- Jaka włóczka?
- No taka, normalna chyba.
Po trzech dniach udało mi się ustalić, że włóczka ma być bez włosków, ciepła, biała i niegryząca.
Mam pół przepastnej szafy w włóczkowych zapasach, ale niespecjalnie mnie zdziwiło, że białej i niegryzącej akurat nie mam. Muszę kupić. Fajnie nawet, bo kupowanie jest miłe.
- Pompon może być kupny - dorzucił litościwie syn, który pamiętał chyba moje szlochy nad kolejnymi za dużymi za małymi pomponami.
Czyli w sumie - bez większych strat. Pozostaję w klimatach ciepłych, kobiecych i bez pomponów. Wracam powoli do czekoladowych oczek, syn przegląda kupne pompony w Googlu.
- O, jaki fajny. W sumie dlaczego mi takiego nie zrobiłaś do czapki?
Rzucam okiem. Męski szalik. Żakard dwustronny. Dwa metry długości. Dwa pompony.
Żeby się pocieszyć, wyjmuję moją kolorową włóczkę mitenkową. Prowadzę dwie nitki na dwóch palcach, zrezygnowałam z pierścionka dziewiarskiego i muszę powiedzieć, że chociaż na początku czułam się co prawda jak maszyna dziewiarska w milionie nitek, tak mi jest wygodniej a nitki się w ogóle nie plączą.
Efekt na razie skromny, ale czuję że się rozkręci.
Czytam (bo to dziś środa z Maknetą - dziergamy i czytamy) "Przejęzyczenie" Zofii Zaleskiej. No i się pławię w różnych nałogach i rozkoszach czytania o pisaniu, czytaniu i tłumaczeniu. Są to rozmowy autorki z tłumaczami, przy czym na moje szczęście rozmowy są w języku przystępnym i zrozumiałym, zatem czas zaoszczędzony na niekorzystaniu ze słownika wyrazów obcych mogę poświęcić na podziwianiu ludzi, którzy znają kilkanaście języków (pan Ireneusz Kania, mój nowy idol), w tym chiński (ale po chińsku tylko czytam), cieszenie się, że mam te książki, które tłumaczyli i szukanie w internecie tych, których jednak nie mam. Tłumacz o tłumaczeniu mówi z taką pasją, że zawsze ma się nieodpartą chęć przeczytania tego wszystkiego o czym mówi. Ja nabrałam chęci nawet na "Jądro ciemności", chociaż Conrad jest zbyt depresyjny jak dla mnie.
Wielu rzeczy się dowiedziałam, a niektórymi zgorszyłam. No bo jak można tłumaczyć stary język na współczesny, bo dzisiejsza młodzież ma za trudno i we Francji (tak czułam, że tam upadek jakiś odkąd napisali Poszukiwanie w komiksie) właśnie tak przetłumaczyli Marco Polo. Mam nadzieję, że naszego Sienkiewicza to nie spotka, bo przecież całe piękno w tym, że jest trudno i że język się zmienia i można to sobie oglądać tę jego inność i i tamtych ludzi w tej inności i tamten miniony świat.
Na koniec morski sweterek, który chociaż bardzo wakacyjny w charakterze, dzielnie chodzi ze mną do pracy:
Wyszło na niego 513g Paris Dropsa, drutami nr 4. Patent z rozcięciem robiłam po raz pierwszy i bardzo jestem z niego zadowolona. Rękawy się zwijają planowo, dekolt też, natomiast na dole zrobiłam po francusku, bo co za dużo zwijania to niezdrowo.
Bardzo fajnie się nosi, chociaż Paris jednak się mechaci pod pachami.
Dziękuję bardzo za odwiedziny, przemiłe komentarze i życzę miłego dnia! :)
Udanego masz syna :D Ale teraz już wiesz, co możesz wydziergać, jak będziesz się nudzić^^ Chociaż mitenki to zdecydowanie bardziej wdzięczny temat ;) Ale taki długaśny szalik... w sumie też ma swój urok^^
OdpowiedzUsuń:D Omatko, kiedy ja się będę nudzić z zapasami włóczki na dziesięć lat? ;))
UsuńJak ładnie obramowany post zdjęciem z nad morza i tym sweterkiem o tematyce morskiej. A o czapkach już czas pomyśleć? Niestety musimy pogodzić się, że jesień juz puka do drzwi... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńLubię patrzeć na to morze sprzed trzech lat chyba. Bo ja w góry muszę jeździć. Też ładne, ale co morze na wakacje to morze. :)
UsuńPogoda jak we wrześniu. Jesień lubię, to moja pora roku. Pozdrawiam! :)
Piękny wyszedł Ci sweterek:) Patrząc na niego, zatęskniłam za drutami.
OdpowiedzUsuńCzapka i mitenki przydają się szybciej niż myślimy:D
Dzięki. :)
UsuńTo prawda, a jeszcze jak ktoś robi wolno (jak ja) to najwyższy czas się przestawić na ciepłe. :)
Super sweter! Fantastycznie dobrałaś kolory, które bardzo do ciebie pasują. Mitenki wychodzą jak z maszyny, równiutkie oczka, fajne kolory. Pozdrawiam ze słonecznej Warszawy:)
OdpowiedzUsuńDzięki. :) Wiadomo, morskie zawsze się obroni. A paski generowałam sobie bardzo nowocześnie, bo generatorem pasków - świetny wynalazek, wygenerowałam kilkanaście i wybrałam taki wzór, który mi najbardziej się podobał. Pozdrawiam!
UsuńPodoba mi się wykończenie sweterka - ten karczek jest boski :) I jak ładnie piszesz - czytałam z przyjemnością.
OdpowiedzUsuńJa teraz czytam "Świat równoległy" Tomka Michniewicza.
Pozdrawiam :)
Dzięki! :) I jeszcze raz dzięki. :) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńBardzo ładny jest ten morski sweterek i bardzo Ci w nim do twarzy. Rozumiem, że dwumetrowy szalik za jakiś czas będzie można zobaczyć na blogu?
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Na pewno się pojawi na blogu, przy czym słowo "za jakiś czas" jest tu kluczowe. :D
Usuń