niedziela, 9 grudnia 2018

Konserwa z katalogiem


Kiedy byłam małą dziewczynką, bardzo chciałam być sklepową i mieć półki zastawione wszelakim dobrem, ważyć je (ważenie było zwłaszcza w byciu sklepową bardzo atrakcyjne i pociągające), odmierzać, pakować i odbierać za nie należność. Nawet kasę miałam plastikową z małą szufladką i dzwoneczkiem. Dobra miałam różne, przeważnie pozyskane z ogólnie dostępnej natury, na przykład biała część słonecznika idealnie udawała słoninę.
Bardzo też chciałam być taksówkarzem, bo wyobraziłam sobie, że praca taksówkarza polega na czekaniu na postoju, co stwarza idealne wręcz warunki do czytania książek (czytającego taksówkarza zobaczyłam zresztą po raz pierwszy w życiu dopiero kilka tygodni temu, kiedy to wytoczyłam się z Ikei obwieszona moimi nowymi lampami, zasłonami i tym podobnym dobytkiem; okazało się, że książek dostarcza mu pracująca w bibliotece żona i to był bardzo przyjemny kurs, mimo że kosztowny).
Najbardziej chciałam być nauczycielką, dzielić się wiedzą, zarządzać klasówki, stawiać dwóje i wpisywać uwagi w dzienniczki (do dziś pamiętam radość z uzyskanego cudem prawdziwego dziennika, który przyniosła mi mama - miał odchylaną klapkę na nazwiska, różne rubryki na przedmioty i oceny i był tylko trochę zapisany).
Ale też bardzo chciałam pracować w aptece. Pociągały mnie tajemnicze słoiczki i flaszeczki na ciemnych półkach i w ciemnych szufladach oraz recepty, na które aptekarz przyklejał kolorowe paseczki (oczywiście zrobiłam sobie prawie takie same z kolorowego papieru), a najbardziej zachwycały mnie apteczne ławki, które swoim kolorem i fakturą przypominały mi iryski sprzedawane po dostępnej cenie w zgrabnych paczuszkach brązowych i granatowych.

Nigdy za to nie chciałam być elektrykiem, którym ku zaskoczeniu moim i całej rodziny, zostałam. O aptekarstwie mogę sobie tylko poczytać, kiedy więc zobaczyłam książkę o pigułkach oraz o starożytnych antidotach, pożyczyłam ją od razu i wnioslam na czwarte piętro z dużym poświęceniem. Lekka nie jest, mała też nie. Ma za to śliczne obrazki i ryciny, dużo różnych ciekawych etymologii, przepisów na maście i konserwy, które robi się z kwiatów, owoców i skórek, dodaje cukru, wystawia na słońce i potrząsa nimi od czasu do czasu.
Właściwie to miałam nadzieję, że tylko pooglądam obrazki, ale nie jest tak dobrze, no bo kto by nie chciał wiedzieć dlaczego lekarze powinni pachnieć olejkami, dlaczego książki kupowało się w aptece, na co należy zażywać rosę majową i co musieli wiedzieć aptekarze o preparowaniu czarnego ciermiernika, prażeniu jaskółek czy oczu raczych.

Szybko więc nie idzie, bo po pierwsze łatwo się zamyślić nad obrazkiem albo nad plastrem z żaby czy maścią na nerwy, a po drugie zrobił się znienacka grudzień nieomal w swojej połowie, więc wpadłam w wir porządkowania połączony z uprawianym przeze mnie od czasu jakiegoś minimalizmem. Wir przeniósł mnie z rzeczowej zawartości szaf w przestrzenie wirtualne, które wagę swoją też mają. Ogarniam (jak okropne to słowo, a jak pojemne) zdjęcia cyfrowe.
Nie wiem jak to się stało (podejrzewam brak systematyczności, konsekwencji oraz brak kilku innych cech tego gatunku), ale mam tysiące, tysiące zdjęć w różnych miejscach i w różnych katalogach, przy czym na szczęście większość katalogów w nazwie ma datę i miejscowość, ale duża część nazwana została - Zdjęcia, Fotki, Fotki nowe, Zdjęcia dzisiejsze, Nowe, Aktualne, co po ośmiu latach niezupełnie oddaje stan rzeczy i naprawdę nie polecam takiej metody katalogowania.
Sweter też dzierga się powoli, bo jest czarny i ma lew oczka; mam drugi rękaw mniej więcej w okolicy łokcia, ale raczej przed niż za. I na szczęście zaczynam od pierwszego rękawa, więc pierwszy mam już cały aż do mankietu.
Za to w porządkach znajduję różne Czajki starożytne i elektryczne, wstawię ku pamięci, w razie gdyby znowu miały przepaść gdzieć na dyskach zewnętrznych czy twardych.

Czajka w szkole (a konkretnie na stole w pokoju nauczycielskim):


Czajka w delegacji (a konkretnie na przenośniku - no, nie było latwo):


Pigułki zakładam zakładką starożytną, bardzo się dobrze komponuje:


Docelowo mam plan zaprowadzić w krótkim czasie ład realny oraz wirtualny, usiąść wreszcie na dłuższy czas w fotelu, skończyć sweter i skończyć pigułki, czego i Wam życzę.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! :)

22 komentarze:

  1. Mnie sadzano na stole kreslarskim, skonczylo sie, jak zalalam nowy projekt :)
    I coz te przenosniki przenosily?
    Zakladeczka smakowita, co prawda nie wiem co ta pani ma na tacy, moze wlasnie trujace piguly??? :)))
    Ksiazka sie jeszcze podzielisz z nami, mam nadzieje. No bo moze tam znajdziesz jakies baaaardzo przydatne przepisy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D
      Ja o tego typu stratach nie wiem, ale mój starszy syn dzieckiem małym będąc chciał podnieść z podłogi niezwykle długi projekt z napowietrzną linią wysokiego napięcia i spektakularnie przedarł go na pół. Już nie pamiętam czy rysowałam jeszcze raz, czy po prostu skleiłam. :)
      Te akurat bardzo smakowite rzeczy, bo warzywa (nawet dosyć popularne). Jechały tą linią prosto do chłodni.

      Tak wygląda właśnie, na piguły, ale pewna nie jestem. Będę się dzielić, ale raczej nie spodziewam się praktycznych zastosowań. :)))

      Usuń
  2. Ksiazka bardzo mnie zaciekawila, zaraz sobie spisze strone tytulowa, ale widze tez podobienstwo ambicji zawodowych - kasy nigdy nie mialam, kombinowalam z pudelek roznych a za wage robila taka siatka anty-kurczakowa u dolu plotu z porzadnej siatki. to na dole sie zawijajlo, gdzie pies sie zakradal pod, wiec waga byla prima sort. Handlowalam tym, co tam nam roslo w ogrodzie, klientem byl slimak a waluta liscie jaskolczego ziela.

    Ja, cos podobnie jak Basia wyzej, zasikalam plany - architektoniczne, przyniesione do wgladu rektorowi akad. med we Wroclawiu. Rektor kochal (z wzajemnoscia) sercem szczerem moja Mame, ktora pracowala w sekretariacie (przyjazn wielka i z szacunkiem, jakiego nie uswiadczysz na codzien, zostala im do konca zycia) i Mama pozna wiosna przyniosla coreczke do pracy, bo pan profesor sobie zazyczyl poznac mala ruda osobke. a wlasnie przyszly architekty pokazywac plany, wiec polecial ze mna pod pacha.

    Czajka - wieczna optymistka? dasz rade planu? z tym ladem...bo w skonczenie swetra naturalnie wierze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest śliczna, ja bije się z myślami, czy sobie nie kupić, ale mnie rozmiar trochę przeraża. :)
      Jak to kiedyś pomysłowym trzeba było być. :) Ja do dzisiaj wspominam z sentymentem maszynę do pisania, jaką sobie zrobiłam z takich żółtych plastikowych (ale na pewno nie Lego) klocków.

      Co za historia. :D
      Z ładem to jest tak, że gdzie jeden się zaprowadzi, to drugi zwieje. Ale nadzieję mam. :D

      Usuń
    2. No wlasnie - a propos tego ładu umykajacego - mam na nadgarstku machine do liczenia krokow i chyba wiecej dziennie ich robie jak jestem w domu - gonie te łady, a dziady mi uciekaja...

      Usuń
    3. Niekończąca się historia. Czyli najlepszy fitness w domu jest. :)

      Usuń
  3. Też marzyłam o pracy przy ladzie, też była dziecięca waga i sprzedawany piasek, ale taksówkarzem, to już nie planowałam zostać. Wylądowałam w szkole, o której jakoś w dzieciństwie myśli nie było.Fajnie jest tak powspominać, kiedy ktoś podrzuca temat do nostalgicznych powrotów w przeszłość. A apteka zawsze kojarzyła się z tajemniczymi szufladkami, dziwnymi zapachami i wręcz bajkową atmosferą. Dotychczas bedąc na wycieczkach lubię zwiedzać muzea-apteki.
    Po przeczytaniu posta i kilku komentarzy tak mi ulżyło na duszy, że to nie tylko ja tak długo zbieram się do porządkowania różnych "nieułożonych spraw. Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dzisiaj słuchałam w radio rozmowy na temat aptek, okazuje się, że do niedawna aptekarze celowo stwarzali atmosferę tajemniczości i magii. :)
      Oj, to dobrze! W grupie zawsze raźniej, choćby z wyrzutami sumienia. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Gdy w dzieciństwie pytano mnie, kim chciałbym być odpowiadałem, że hydraulikiem, jak Pan Henio, lekarzem wojskowym, jak sąsiad lub nikim, jak mój ojciec:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co Cię powstrzymało przed byciem hydraulikiem?!
      Jak to rodzice nigdy nie są docenieni przez własne latorośle. :D

      Usuń
    2. Brak talentu:))) PS. A jak byś, mając 5 lat, określiła profesję ojca-naukowca zajmującego się badaniem mokradeł, ze szczególnym uwzględnieniem torfowisk niskich? :)))

      Usuń
    3. To kiepsko. :)) Fakt. Torfowiska niskie są nawet gorsze od nieniskich. :D

      Usuń
    4. Czyli wysokich, czyli - u nas - relatywnie nielicznych:))

      Usuń
    5. Omatko, to już całkie źle, bo nie dość, że niskie, to jeszcze pospolite, jak wszystko na to wskazuje. :))

      Usuń
  5. Ja też chciałam być sprzedawczynią, też miałam sklep: warzywno-owocowy, z plastikowymi warzywami i owocami, a moja siostra miała pocztę, a tam to już były prawdziwe cuda: znaczki, koperty, telegramy... no i okienko z kartonu do postawienia na stole. Bardzo dużo czasu spędziłyśmy z tymi zabawkami. A pierwszą próbę "prawdziwego" handlu podjęłyśmy pewnego dnia u Babci na działce, a konkretnie przed furtką (to był ROD czy jakoś tak, na osiedlu). W sprzedaży miałyśmy jakieś kwiatki i trawki zerwane na grządkach (znając mnie, nie doszło do sprzeniewierzenia cennych upraw, raczej jakieś chwasty typu koniczyna to były, ale już za dobrze nie pamiętam). Miałyśmy na karteczkach wypisane ceny i liczyłyśmy (ja na pewno) na utarg życia. Problem polegał na tym, że tą alejką nikt nie przechodził. W końcu zdarzyło się, że minęła nas jakaś życzliwa Pani. Zatrzymała się, spojrzała i powiedziała mniej więcej tak: dzieci, przecież tutaj nikt wam tego nie kupi. A ja zupełnie nie rozumiałam dlaczego nikt z właścicieli działek nie miałby kupić od nas paru kwiatuszków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, to trzeba przyznać, że wyczucie handlowe miałyście nie najlepsze, a w każdym razie nie takie jak McDonald, który wiedział, gdzie się z bułkami ustawić. :)
      Ale plastikowe owoce - prestiż (hyhy, właśnie prestiż dostał brązowy medal)
      :))

      Usuń
  6. Ineteresujace jest jak nasze dzieciece marzenia i wyobrazenia zostaja zweryfikowane z biegiem czasu...ja tez uwielbialam zabawe w sklep, w szkole (tez mialam taki dziennik) , w Polsce skonczylam fizykoterapie, a tutaj pracuje w banku:))))) Zycie jest pelne niespodzianek. Twoje lektury jak zwykle ciekawe i niekonwencjonalne:) Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. W dodatku jak ogromny wpływ na kluczowe decyzje ma przypadek. Profil klasy w liceum, koleżanka. Ja nigdy, nawet w liceum już nie marzyłam o byciu elektrykiem.
      Nawet już jak studiowałam, nie miałam wyobrażenia o pracy (tylko moja babcia się upewniała, czy nie będę musiała wchodzić na słupy wysokiego napięcia).
      Ta akurat bez problemu mi wpadła w oko, bo wielka jest. :))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  7. Zakładka też jakby farmaceutkę przedstawia! *^v^* Ja też chciałam być aptekarzem, bo uwielbiałam zapach starej apteki, mieszanka pigułek i drewnianych półek, dziś już go nie ma w sterylnych nowoczesnych aptekach.
    Jesteś elektrykiem? No to Czajka na prezydenta!!! *^O^*~~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D
      Oj, jak ja się nie nadaję na prezydenta! :D
      Nie wiem czemu, niektóre komentarze pakują się do moderacji. :(
      Uściski!!

      Usuń
  8. Czajka w szkole przeurocza :-) Ta w delegacji sympatyczna :-)

    Tak, ważenie to jest to. Ze wczesnego dzieciństwa pamiętam wizyty u siostry mojej babci. Siostra ta miała w kuchni starusieńką wagę szalkową z kompletem odważników - każdy z innej parafii. Podczas gdy babcia i jej siostra zajęte były rozmową, ja przesiadywałam w kuchni i ważyłam... odważniki, bo przecież nie wypadało buszować po szafkach ciotki. Gdy byłam nieco starsza chciałam ważyć i odmierzać jak Magda Karwowska w swoim laboratorium - bardzo mnie to fascynowało. Zamiłowanie do odważania i odmierzania pozostało mi do dziś i bez elektronicznej wagi kuchennej ani rusz, a przepisy typu "weź dwie duże marchewki" zupełnie do mnie nie przemawiają.

    W szkołę, owszem bawiłam się, ale nauczycielką w dorosłym życiu nigdy nie chciałam zostać i nie zostałam, choć zdarzyło mi się szkolić studentów. Dziennik zawsze chciałam mieć i teraz mam sztuk trzy - dostałam je od opiekuna praktyk, gdy kilkanaście lat temu pracowałam z przyszłymi anglistami - miałam je rozdać tym ambitniejszym, ale że się kilka ostało, a potem była reorganizacja i nauczycieli już nie uczymy, to je przygarnęłam i mam. A w dzieciństwie uwielbiałam przeglądać książki metodyczne mojej chrzestnej - nauczycielki nauczania początkowego - fajnie było z wyprzedzeniem wiedzieć, czego się można w danej klasie spodziewać.

    A co do grudnia, to niespodzianie zrobiły się jego ostatnie dni i czas pędzi jak szalony, więc już dziś życzę Ci wszelkiej pomyślności w nadchodzącym roku - niech każdy jego dzień będzie kolejną wciągającą stroną Twojej bestsellerowej biografii. I jeszcze życzę Ci złotych monet w portmonetce, więcej miejsca w biblioteczce, aby w sercu żar wciąż płonął z każdą przeczytaną stroną :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Dziękuję!
      Och tak, tak - pamiętam doskonale jak wyglądały takie śliczne odważniczki - każdy w swojej przegródce. :D
      Wszystkiego dobrego!!

      Usuń

Dziękuję za komentarz