poniedziałek, 31 października 2022

Kolorowe pomieszanie

 "- Mogę zamiast tego kwiatka dostać niebieski? - zapytała Madeline.

- Nie - odpowiedziała nauczycielka. - Kolor niebieski jest dla chłopczyków, a różowy dla dziewczynek."

Lekcje chemii, Bonnie Garmus


 Nie biegaj jak baba - mówił mi tata, więc nie biegałam i zawsze ścigałam się z chłopakami. Nie cierpiałam mojej chłopięcej fryzury i lubiłam różowy z falbankami, bo jednak jestem babą. 

I tak zostałam pomieszana. Długo trwało zanim doszłam do wniosku, że ściganie się z chłopakami nie ma sensu - od dawna pracowałam już jako elektryk. I mimo tego, że od dawna panuje równouprawnienie, nie było łatwo. W tego rodzaju typowo męskiej branży kobieta musi udowodnić, że jest dobra, natomiast mężczyzna wręcz przeciwnie - musi udowodnić, że jest do niczego. 

Oczywiście nie miałam tak dramatycznych przejść jak Elizabeth Zott, bohaterka "Lekcji chemii", ale musiałam walczyć z własnym szefem o pracę, na stażu w warsztacie dostałam pracę, która miała mnie doprowadzić do płaczu (po wielu latach przyznał się do tego mój monter i jak duże wrażenie na nich zrobił fakt, że się nie popłakałam). Ile razy zostałam wzięta za sekretarkę to nawet szkoda gadać. To mnie nawet przestało irytować, odkąd sama wzięłam panią na stanowisku technicznym za sekretarkę. Zresztą słusznie poniekąd, bo pani okazała się w bliższej rozmowie nie mechanikiem ale filologiem klasycznym. Zrozumiałam, że nie ma w tym nic złego, gorzej, jeżeli pan już wie, że rozmawia z kobietą elektrykiem a koniecznie chce z panem. No, może to niezbyt elegancko, ale uświadomienie takiemu panu, że nie jest zbyt bystry w branży sprawiało mi niecną przyjemność. 

"Teraz rozrywam wewnętrzne wiązania cząsteczek jajek, aby wydłużyć łańcuch aminokwasów - opowiadała mu, ubijając jajka trzepaczką - co pozwoli uwolnionym atomom powiązać się z innymi podobnie uwolnionymi atomami. Następnie zrekonstruuję tę mieszaninę jako luźną całość i wyłożę ją na powierzchnię stopu żelaza z węglem, gdzie poddam ją precyzyjnej obróbce cieplnej, nieustannie poruszając mieszaniną aż do osiągnięcia przez nią stanu bliskiego koagulacji."

Lekcje chemii, Bonnie Garmus

Jak dobrze, że nic nie trzeba wiedzieć o łańcuchach ani wiązaniach,  żeby gotować, wystarczy przywołać obraz mamy czy babci (albo zajrzeć do Youtuba), bo ja chemii akurat nie znoszę, no ale Elizabeth ją kochała, więc wszystko widziała przez jej pryzmat, nawet skórkę ziemniaka. Lekcje są opowieścią o przedzieraniu się kobiet przez męski świat, który niby w odwrocie, ale wciąż jeszcze w pewnym stopniu jest aktualny, o różnych wydarzeniach dramatycznych, komicznych i zagadkowych, o miłości też jest, o wychowywaniu dzieci i o psie. Celu psiego wątku nie zrozumiałam ale z czasem polubiłam. Książkę czytałam nawet w busie, co jest swoistym wyróżnieniem, bo raczej nie czytam już w drodze do pracy, nie chce mi się wyciągać okularów i wolę pogapić się na zamglone lasy jesienne i krzaczki. Pomyśleć o wełnianych skarpetkach i o tym co się czasem dzieje w głowie, kiedy człowiek nie myśli.

Zrobiłam pierwszą skarpetkę w śliczne warkoczyki - zajęło mi to ponad tydzień. Już po zrobieniu kilku centymetrów wiedziałam, że nie podoba mi się dzianina - była sztywna i zbita, jakbym robiła ze sznurka a nie ze skarpetkowej, ale jednak z wełny. Co się działo w mojej głowie, że robiłam dalej i dalej i dalej, jakby miał się w tym dalej zdarzyć jakiś cud? Nie wiem, cud się oczywiście nie zdarzył, skarpetka pierwsza okazała się być testową do sprucia a teraz robię na grubszych drutach i druga skarpetka, która będzie pierwszą nie przypomina wreszcie blachy. 

Poza niemyśleniem obchodziłam dziś dzień oszczędzania, mój słoik postępu dzielnie się bogaci:


zajęłam się też warzywnymi mieszaninami bo długim jedzeniu tylko chleba z serem białym


No i wracam do swoich Achajów


I tak sobie myślę, że w różowym i niebieskim nie ma nic złego. Dobrze byłoby jednak, żeby każdy mógł sobie wybrać co chce i żeby nie był uważany za gorszego tylko dlatego, że woli różowy. Różowy jest też ważny. Niebieski zresztą tak samo. :)

A za oknem ciepło i mgła. Dziękuję za odwiedziny i przemiłe komentarze, dobrego dnia! 

15 komentarzy:

  1. Mnie ta książka przekonała, że warto było ją czytać. Trochę rozumiem tych mężczyzn, którzy zetknęli się z tobą na drodze zawodowej, przyszła tu zdolniejsza od nich, inteligentna, oczytana, ładna i na pewno jeszcze nie odpowiadająca na ich zaloty. Musieli się mścić, bo łamałaś zasady stereotypowe. Skarpety widocznie robione od palców? Według jakiej zasady uzupełniasz słoiczek ze złotówkami? Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie warto i tak czułam po Twoim poście, bo natychmiast dostałam w prezencie urodzinowym od męża. :) Bardzo osobiście ją odczytałam. Taak, to było widoczne, że mężczyźni czuli się zagrożeni w tym swoim męskim prestiżowym świecie. No i jednak przekonanie, że kobieta gorzej sobie radzi jest powszechne.
      Tak, to skarpetki od palców, pięta zostawiona na nitce zapasowej i przerabiana na końcu. Wolę od góry robić, bo lepiej się przymierza, no ale jak już zaczęłam skarpetkowe studia, to studiuję wszystko.

      Do słoika wrzucam codziennie złotówkę, to działa motywująco. A taka kwota dlatego, że od razu widać ile dni się zbiera. No i wymieniam na grubsze nominały od razu, żeby po roku nie mieć kilograma złotówek. W ogóle to bilon mam plastikowy i co dziesięć dni dorzucam prawdziwe dziesięć złotych. Można też do dziesięciu wrzucać cokolwiek - guziki, spinacze, koraliki. Można też w ogóle wrzucać cokolwiek, chodzi o widoczny efekt , ja wybrałam pieniądze bo wiem od razu, że nie kupowałam nic przez osiemdziesiąt siedem dni, bo mam 87zł.
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  2. "Lekcje chemii" - rewelacja. Pokazuje jak ciężko przebić szklany sufit i jak ważna jest miłość w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. I chociaż muszę przyznać, że postaci tu są dziwne, to jednak dobrze oddają rzeczywistość. Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jeszcze nie czytałam tej książki, a zapowiada się bardzo ciekawie. I powiem szczerze, że dzisiaj stereotypy również mają się bardzo dobrze. Przez jakiś czas zastępowałam pewną osobę sprzedającą traktory i wyobraź sobie, że praktycznie każdy klient, który kontaktował się ze mną, to pytał czy może rozmawiać z mężem - mimo, że jeszcze nie zdążyliśmy nawet dojść do rozmowy na konkretny temat. Później było zdziwienie, że znam się i potrafię bez męża lub innego mężczyzny odpowiedzieć na szereg pytań. Drugi stereotyp to ten z kolorami: były u nas w gościnie Ukrainki z jednym dzieckiem o rok starszym od mojego syna. I on naśmiewał się z mojego, że ma koszulkę w kolorze ciemnego brudnego różu - mimo, że z obrazkami piłkarskimi. Podsumowując: stereotypy miewają się dobrze i są przekazywane kolejnym pokoleniom, co trochę złości i niepokoi.
    Pozdrawiam Czajeczko ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony ja to rozumiem, stereotypy w ogóle bardzo przyspieszają funkcjonowanie, bo łatwiej można ocenić z kim ma się do czynienie. Można jednak się przy tym pomylić. Najgorsze dla mnie jest to, że po rozpoznaniu pozostaje niechęć czy lekceważenie wręcz. To samo z kolorami - dla mnie potrzeba przynależności wydaje się bardzo ważna. I myślę, że i chłopcy i dziewczynki mają ogromną potrzebę określenia się poprzez fryzurę czy kolory - trzeba natomiast mieć świadomość, że to jest drugorzędne jednak i kulturowe - kwestia umowy. Jednym słowem właśnie powinno się wyjaśniać a nie wyśmiewać. No ale nieraz myślę, że to tak samo trudno osiągalne jak ten biblijny obrazek z lwem i jagnięciem leżącymi obok. :)
      Pozdrawiam serdecznie!!

      Usuń
  4. Całkiem niedawno Przeczytałam "Matkę wynalazku, o tym jak uprzedzenia hamują postęp " Katrine Marcal, polecam. Co do sztywności skarpetki, może po upraniu wełenka zmięknie? Życzę przyjemnych studiów skarpetkowych, pięknych widoków i miłych zamyśleń:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to może być ciekawe - muszę zapisać w notesiku i czekać aż mi się skończy rok bez zakupów. :D Niestety, myślę, że pranie niewiele by pomogło, już jestem w połowie drugiej i dzianina zdecydowanie lepiej jest. :)
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Może i nie trzeba tej chemicznej wiedzy do codziennego gotowania, ale przytoczony przez Ciebie cytat wprawił mnie w taki zachwyt, że chętnie bym powtórzyła cały materiał z chemii z czasów szkolnych i może teraz bym go wreszcie zrozumiała. Albowiem chemii w podstawówce nie znosiłam (kwestia nauczyciela), a w liceum się tych lekcji już bałam, pomimo uwielbienia dla wszystkiego, czego nasza nauczycielka (świetna tym razem) próbowała nas nauczyć. Może gdyby tłumaczyła wszystkie te dziwy na przykładach takich, jak podane przez Ciebie tutaj, może wówczas byłabym w stanie więcej zrozumieć. Niestety, mój umysł był bardzo odporny na chemiczne zawiłości i wiązania. Jak bardzo tego już wtedy żałowałam, ale nie byłam w stanie tej chemii zrozumieć.
    Uprzedzenia i inne podejście do kobiety za to, że jest kobietą są do dzisiaj na porządku dziennym. Może nie codziennym, ale wielu mężczyznom trudno przyjąć do wiadomości, że kobieta nie stoi o szczebel niżej na drabinie rozwoju. Albo i o dziesięć szczebli niżej. To jest chyba jakaś wrodzona skaza na mózgu. Przepraszam za dosadność. Złośliwość względem kobiet pomijam, to już nie jest kwestia "zaprogramowania" mózgu od urodzenia, tylko oznaka słabości u kogoś, kto inaczej sobie nie radzi z sytuacją. Podziwiam, że przetrwałaś. Poza tym zawsze będę uważała, że należy pozwolić dziewczynkom nosić długie włosy, jeśli tego pragną, choćby nie pozwalały ich czesać, bo szarpie oraz ubierać się w różowe sukienki z falbankami i koronkami czy co tam jeszcze. A jak nie pragną, to nie. Tatusiom jest może niewygodnie, bo się nie znają, zwłaszcza na sukienkach, ale mogliby nie utrudniać życia dzieciom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie znosiłam chemii i nie rozumiałam mimo różnych podejmowanych prób przyswojenia. W końcu się poddałam i na świadectwie maturalnym miałam piątkę za zeszyt (na szczęście mieliśmy bardzo roztargnioną chemiczkę i myślała, że ja zeszyt do oceny przyniosłam a nie poprawiam pięć dwójek z kartkówek.) Chyba każda dziedzina wymaga umiejętnego wytłumaczenia. Tu były bardzo opisane (chociaż w niektórych się gubiłam).
      Ja włosy miałam ścinane żeby gęstniały, ale zawsze właśnie marzyłam o długich lokach. I też uważam, że dziecko należy wspierać w jego poczynaniach czy odczuciach jeżeli nikomu te dążenia nie szkodzą.
      Chociaż przyznam, że odruchowo ja też mam kłopot. Niedawno moja wnuczka oglądała moje korale. Powiedziałam jej, że jak będzie starsza, to będzie nosić, a ona zaczęła wyliczać, że ona będzie miała korale i mama i tata i jej młodszy braciszek. Braciszek to raczej nie - odpowiedziałam automatycznie, ale po chwili dodałam, że jeżeli będzie chciał i lubił to wtedy owszem.

      Usuń
  6. Odniosę się do ubraniowych stereotypów ;) Nie tak dawno, kilka tygodni temu, weszłam do sieciówki celem zakupu czegoś dla syna. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam na dziale męskim (!) mnóstwo koszulek i bluz w różowym kolorze! Myślę, że młodzi ludzie coraz bardziej zrywają ze stereotypami, a podział na błękitne i różowe najlepiej się ma wśród maluchów, ubieranych przez rodziców i potem kształtowanych przez telewizyjne bajki :( Bo jednak wśród pięciolatek zdecydowanie dominują miłośniczki różowych kreacji księżniczkowych... A przecież w starożytności i nie tylko ;) niebieski było kolorem kobiet, a w róż ubierali się panowie :) Pamiętam, jak w Wilnie, w pobliżu Ostrej Bramy, natknęliśmy się na ogromną figurę Jezusa w różowych szatach :) Zaskakujące to było, ale jednak...najbliższe prawdy ;)
    Podobnie ma się dziś temat kolczyków, bransoletek, wisiorków-mnóstwo młodych mężczyzn je nosi! Już przywykłam do dwudziestolatków w koralikach, pierścionkach na palcach i z kółeczkami w uszach, ale na początku, przyznaję, coś mi w tym zgrzytało ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moda się zmienia :) Rozmawiałam kiedyś ze starszym panem i on pamiętał czasy, kiedy kobietom nie wypadało wejść do kościoła w spodniach. Zresztą żadna z moich babć nie miała ani jednej pary spodni. Zawsze takie zmiany w modzie powodowały opór i krytykę. Ważne żeby spojrzeć na to bez emocji właśnie. Koraliki u mężczyzn mnie też już nie dziwią, ale jakbym zobaczyła męża w koszuli w hawajskie kwiaty to chyba przeżyłabym szok. Bo on tylko krateczka. :D
      Moja wnuczka oczywiście w klubie różowym jest.

      Usuń
  7. Miałam ogromny problem z tą książką. Rzuciłam ją po ok .40 stronach, była tak stereotypowa, przewidywalna, że stwierdziłam, że szkoda mi na nią czasu. Po tym jak Honorata napisała, że jej się podobała, to do niej wróciłam, bo ufam Honoracie. Skończyłam i nieźle się bawiłam, ale dalej nie lubię, jak w nieskończoność mi się powtarza, że jesteśmy takie biedne my kobiety, że mężczyźni mają lepiej, łatwiej w życiu. Jako przerywnik w czytaniu cięższej literatury, ta książka jest ok, ale trochę tu za dużo tzw. łopatologii. Ale patrząc na twoją kolejną lekturę, to chyba jednak wolę książki w stylu Lekcji chemii:))). Jestem pełna podziwu dla twojej wytrwałości w nierobieniu zakupów. Choć pod twoim wpływem więcej się zastanawiam, czy dana rzecz, książka, włóczka jest mi naprawdę potrzebna. Pozdrawiam słonecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta zagadka z Evansem bardzo wciągnęła. Natomiast o kobietach - wcześniej gdzieś wspominałam, odebrałam tę książkę bardzo osobiście. Nie twierdzę, że kobiety mają gorzej w ogóle. To się pomału zmienia, ale są bastiony męskie i tak kobiety mają autentycznie gorzej. Co prawda teraz, pod koniec pracy zastanawiam się, czy w ogóle wdzieranie się do tych bastionów miało sens. Nie wiem.
      Ja właśnie chcę w sobie wyrobić nawyk kupowania wtedy, kiedy mi coś potrzeba a nie wtedy, kiedy mam chęć. Z książkami co prawda jest mały problem, bo na ogół chęć jest identyczna z potrzebą. :D
      Pozdrawiam!!

      Usuń
  8. "Lekcji chemii" podobnie jak Ty zapragnęłam po wpisie Honoraty i czeka na swoją kolej na czytniku. Kulinarna fotka apetyczna, chyba sobie ją odtworzę na żywo, bo mam skłonność do jedzenia w kółko tego, co mi w danym momencie zasmakuje, więc jakaś odmiana się przyda. Z mojego słoika-skarbonki raczej teraz ubywa, niż do niego przybywa, a były czasy, że w szwach pękał, bo każdego dnia wieczorem wrzucałam do niego wszystkie drobniaki z portfela bez względu na to, czy było to 45 gr, czy 45 zł (największa kwota, jaka wpadła, bolało). Teraz płacę głównie kartą, więc i w słoiku pustawo, a to co jest, to jeszcze pamiątka gotówkowych czasów. Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz