Wydry pana Gavina, Gavin Maxwell
Ale tak naprawdę to nie ma morza, nie ma wydry, siedzę w fotelu, nie mam sofy i wcale nie zaczynam nowego projektu, ale dziergam moją niekończącą się opowieść, czyli granatowy sweterek i rzeczywiście czytam, bo to dzisiaj środa z Maknetą. Się czyta i dzierga.
I tak naprawdę, to wcale nie żałuję, ani nie rozpaczam, bo wszystko ma swoje blaski i cienie. Blaskiem mojego granatowego sweterka jest to, że całkiem niedługo go skończę, blaskiem niemorza jest, że nie uderza sztormem w okna, blaskiem braku wydry jest... No, w sumie wydry są fajne o ile pozwala się im jeść surowe węgorze w łóżku.
Bardzo polubiłam pana Gavina i jego wydry i jestem wdzięczna Wisławie Szymborskiej, bo dzięki niej ją kupiłam i dzięki temu nie kurzy się na Allegro.
Pan Gavin był Anglikiem i żył na strasznie dzikim zachodnim wybrzeżu Anglii (gdzie jednak była myjnia dla owiec, co mnie rozczuliło), meble miał ze skrzynek na ryby, deskę do chleba zrobił sobie z denka od beczki i razu pewnego przywiózł z podróży dalekiej i zagranicznej swoją pierwszą (a właściwie drugą) wydrę. Tak się mniej więcej zaczyna ta słodka historia, której ogromną zaletą jest to, że słodka wcale nie jest. Jest za to prawdziwa, pełna humoru (sceny w samolocie - bezcenne), pełna uczucia. I zmysłu obserwacji, co zawsze jest gwarancją dobrej książki o zwierzętach.
Wydra jest w dodatku bardzo wdzięcznym obiektem obserwacji, albowiem uwielbia się bawić, zupełnie jak my. I uwielbia jak woda jest w ruchu, też prawie jak my, bo jednak woda płynąca korytem albo wanną jest miła, ale płynąca parkietem - już mniej. Trzeba bardzo kochać wydry i najlepiej mieć wydroszczelne mieszkanie.
Tak jak pan Gavin.
Mój granatowy sweterek wygląda już tak:
Brakuje my jedynie kilku centymetrów dołu i dwóch rękawów (przy czym w rzędach parzystych wydaje mi się, że mi wystarczy włóczki, w rzędach nieparzystych jestem przekonana, że muszę dokupić).
Wszystkich, którym zdarzyło się zazdrościć mi mojej wstrzemięźliwości i rozsądku w zakupach, spieszę z radością zawiadomić, że już nie ma podstaw, bo nakupiłam kilogram bambusa i czekam na paczkę. No cóż, bambus jest tak miły, tak miły jak wydra. Też uwielbia wodę ponoć, ale na pewno nią nie chlapie.
Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarze, biegnę poczytać co u Was. Miłego dnia! :)
Mój pies sypiał czasem w takiej samej pozycji jak wydra pana Gavina.
OdpowiedzUsuńMój raczej zwijał się w kłębek. :)
UsuńCiebie (znaczy się twoje wpisy) powinni sprzedawać w aptece jako lekarstwo na stany depresyjne. Kiedy tylko do ciebie wejdę to od razu czarne chmury się rozstępują i wychodzi słońce.
OdpowiedzUsuńI oczywiście wszystkie ksiażki, o których piszesz od razu chciałabym przeczytać.
Sweterek już teraz wygląda ślicznie.
Pozdrawiam
Ha, ha, też mam "Wydry pana Gawina" :))) Nawet poleciałam szybko sprawdzić..., ta sama okładka, moje wydanie jest z 1970 r. Tylko moja książka jest bardziej zniszczona , pożółkłe strony i troszkę podarta obwoluta. Kupiłam ją niedawno, za 5 zł , od pana który handlował starociami. Nawet się nie targowałam, bo cena na obwolucie jest 25 zł ;)). Muszę przyznać, że książkę kupiłam z zamiarem wykorzystania kartek do jakiegoś scrapbookingu czy coś, bo piękne pożółkłe kartki, jakby miały ze 150 lat. Jak przyniosłam ją do domu to stwierdziłam, że chyba jestem nienormalna aby taką fajną książkę tak sponiewierać. Mąż zaczął ją czytać i tym sposobem uratował ją ostatecznie od zniszczenia :)))
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń